Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

Choćby i było co w kasie, cóż to w proporcję interesów? Mam jeszcze półtora tysiąca rubli.
— Co wziąłeś za drzewo, sprzedane Żydowi z Żytkowa z klucza Słomnickiego?
— Dali zgórą dwadzieścia tysięcy.
— Dobrze, to już trzydzieści.
— Ale, JW. hrabio, ja jestem bardzo potrzebny; moja należność...
— Waćpan tu pierwszy nie jesteś, spodziewam się — rzekł z wymuszoną grzecznością hrabia. — Nie bój się, nie stracisz. Ja z sobą mam jeszcze 30.000, których mało co nadwerężyłem, bo w Żytkowie nie było co robić i obszedłem się małem, to stanowi około 60.000. Na pierwszy ogień dosyć będzie, a co dalej robić, pomyślimy.
Wtem właśnie, gdy to mówili, hałas się zrobił w przedpokoju, ktoś się dobijał do hrabiego, wadząc ze sługami. Drzwi rozparły się z hałasem i wpadł pan Pęczkowski, cały zdyszany, fioletowy, nieprzytomny. Oczy miał obłąkane, krwią zaszłe; postawa malowała najżywszy niepokój i rozdrażnienie.
— A cóż to za awantura, kochany Pęczkosiu? jak się masz? — zawołał hrabia. — O tej porze! cóż cię tu sprowadza?
Pęczkowski zimno się skłonił.
— Daruje JW. hrabia, że tak niespodzianie wpadam, ale prawdziwie...
— Cóż to ci się stało, kochany Pęczkosiu? — zapytał hrabia uprzejmie, ale dumnie i poważnie.
— Jestem tak nieszczęśliwy, — zawołał skłopotany szlachcic — że muszę, choć nie chciałbym, naprzykrzać się JW. panu, aby taki interes...
— O cóż to chodzi, mój Pęczkowski? — powolnie zapytał gospodarz. — Co to jest?
— Jestem w takich okolicznościach, daruje JW. pan, ale obciążony familją: w pocie czoła zapracowawszy, nie mogę stracić... Moja sumka jest mi koniecznie potrzebna.
— Jaka sumka? cóżto? miałżebyś już chcieć jej