Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/153

Ta strona została skorygowana.

Chodziło o uśpienie starego Kurdesza, żeby się swoich dwóchkroć nie upominał. Hrabia miał podejrzenie, że rotmistrz konfederat nietyle już mu wierzy, co dawniej; myślał, jak go ująć sobie i, chcąc użyć za narzędzie Sylwana, postanowił z nim o tem otwarciej jeszcze i dobitniej się rozmówić. Niespokojny był trochę, że mu syn na pierwszą wzmiankę nic nie odpowiedział; postanowił dotrzeć i dowiedzieć się, jakie było usposobienie Sylwana.
Nie bez wahania jednak i trochę wstydu przyszło mu odnowić już raz wszczętą i na niczem spełzłą rozmowę w tak delikatnym przedmiocie; ale potrzeba była gwałtowna!
Zatrzymał się w swej przechadzce po pokoju naprzeciw syna, spojrzał na niego, jakby go badał, czy spełnić potrafi, co mu poleconem będzie, i tak rozpoczął:
— Wiele, wiele zależy mi na tem, żeby się stare Kurdesisko swoich dwóchkroć nie upominało natarczywie. Mógłby rozbudzić innych, powstając przeciwko mnie.
— Ciężko na to poradzić. Prosić?
— Któż prosi? Zlituj się! Naiwny jesteś zbytecznie, mówiłem ci już o sposobie, w jakim użytecznym mi być możesz.
Sylwan milczał.
— Słuchaj tylko uważnie! Wiem, że ci córka jego w oko wpadła.
Na to zapytanie zmieszał się młody hrabia, sądząc, że ojciec wie już o niefortunnych jego umizgach, zarumienił się, ale udając obojętność, odparł:
— Tak sobie, przystojne dziewczę.
— I trochę ci się chce koło niej poskakać?
— A któż to ojcu powiedział? — żywo spytał Sylwan, zawsze w przekonaniu, że hrabia wie o wszystkiem, choć w istocie stary o niczem nie wiedział: zgadywał tylko, a widząc, że mu lepiej szło, niż się spodziewał, udał zaraz doskonale uwiadomionego i podchwycił: