— Kto mówił, to mówił, a to pewna, że ci w oko wpadła: kontent jestem z tego.
Sylwan ruszył ramionami.
— Właśnie mi tego było trzeba.
— Ale cóż to ma do interesu? — oburzony trochę podchwycił syn. — Przecież hrabia nie myślisz mnie dla mizernych dwóchkroć ożenić?
— Uchowaj Boże! co za myśl dzika! Mówiłem ci przed chwilą! Nigdy na to nie pozwolę. Ale ci przecie wielkiej przykrości nie zrobi, gdy się do niej poumizgasz?
— To co innego.
— Umizgajże się, kochaj, zajmuj nią, bywaj, a ja, gdy się zechcesz cofnąć (byleby to się mogło przeciągnąć), w pomoc ci przyjdę. Stary gotów się odurzyć nadzieją ożenienia, szlachta bywa w tym przedmiocie bardzo głupia, są przykłady; nie zechce mnie rozjątrzać procesem i ze swoim długiem cicho siedzieć będzie. Wypatrzywszy porę, przyjdę rozgniewany, jakbym się dopiero o wszystkiem dowiedział i, oburzony, rozkażę ci zerwać stosunki.
Tę nową lekcję fałszu wypowiedział hrabia z niewypowiedzianą bezczelnością, tak że Sylwanowi, choć zepsutemu wcześnie, twarz krwią się oblała. Obrażony myślą, że go za narzędzie tylko używano, chciał się opierać zrazu, ale namiętność i próżność szeptały w drugie ucho: posłuchaj! Trudna była odpowiedź ojcu na tak jawną radę spodlenia i Sylwan uznał za potrzebne choć dla formy się sprzeciwić.
— Hrabio! — rzekł — toby była nikczemność z mojej strony.
— Nikczemność! słowo! wpadasz w liryzm niepotrzebny. Zważ waćpan, o co tu chodzi: zyskujemy na czasie i ratujemy się od zguby. Zresztą nie radzę panu uwodzić: byłoby to podłością; chcę tylko, byś się poumizgał, nastręczył mu myśl ożenienia, nic więcej. Jeździć możesz do Wulki często, staraj się poprzyjaźnić ze starym, rzuć czasem okiem na córkę: o to tylko cię proszę. Nie przesadzaj gorliwością, bobyś popsuł
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/154
Ta strona została skorygowana.