Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/157

Ta strona została skorygowana.

skuje się środkami, które się jednem niczem zaspokaja, całe zależy na tem, że trwa. Trwanie jego stanowi główną cenę. Są żywsze może w życiu przyjemności, są większe rozkosze, ale błyskawicą migają; gdy błogie uczucie wiejskiego spokoju, przeywane tylko tem, co jego wartość podnosi, uszczęśliwia tem, że nie przechodzi. Do takiego cichego szczęścia przywykła była Frania i, choć ponad niem płynęły czasem dumania i złocone nadzieje, górą latały jak obłoki w dniu pogody, nie pociągały one z tego czarodziejskiego kręgu za sobą, ale same weń wchodziły.
Jedna Brzozosia od niejakiego czasu niecierpliwsza była i smutniejsza od innych Wulki mieszkańców; wszystko, co uczynił rotmistrz, zdawało się jej najniedorzeczniejsze w świecie, wzdychała i stękała, narzekając na niego, a to tem bardziej, że Frania nie zdawała się dzielić jej złego humoru i niecierpliwości. Gniewała się na to, co zwała jej obojętnością; hrabia z ust jej nie schodził: kładła nieustannie kabałę na niego, o nim ciągle gwarzyła, śniło się jej nawet, że ją w rękę całował dla miłości Frani, a na jawie nieustannie potrzebowała sobie powtarzać dla pocieszenia się, że, co sądzono, nie minie.
Jednego poobiedzia stała panna Brzozowska z pończoszką w ręku w ganku, gdy, zapatrzywszy się na drogę od Denderowa, ujrzała na niej tuman pyłu. Serce jej mówiło, że to hrabia; ale nie chciała lekko wpaść z oznajmieniem, żeby się z niej nie naśmiewali, jak to się już trafiło, czekała więc, patrzała, aż wreszcie gdy się na zawrocie dowodnie przekonała, iż to był nie kto inny, tylko młody Sylwan, wpadła burzą do Frani.
— A co! a co! otóż jedzie! ubieraj się żywo! Zawsze się ze mnie śmiejecie; widzicie, że co mówię, to nie bez racji. No, wstawajże prędzej i ubieraj się; jedzie, jedzie, zaraz będzie w dziedzińcu!
— Kto?
— A któż ma być! Nie udawaj, proszę, wiesz dobrze kto.