Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/166

Ta strona została skorygowana.

— Pan wie, interesa, jakkolwiek dzięki Bogu jestem o nie spokojny, ale zawsze potrzebują wczesnego zregulowania; muszę wiedzieć wprzódy, jak się układać, co też pan rotmistrz myślisz ze swym kapitałem?
— Jeszcze to daleko do terminu — rzekł enigmatycznie Kurdesz.
— Tak, ale jakie są intencje pańskie?
— Moim zamiarem jest kupić ziemię.
— Więc pan zapotrzebuje swego kapitału? — chmurno spytał hrabia.
— W terminie będę o niego prosił.
— A bardzo dobrze! bardzo dobrze! — odparł Dendera dumnie i chłodno, ale nadzwyczaj dotknięty. — Cóż to, jeśli wolno spytać, powoduje do tego?
— A cóż, JW. panie! człek się starzeje, kto wie, wiele życia zostało: radbym dziecku jasny i spokojny fundusz zostawić.
— Ani słowa, ale ziemia?
— Ziemia to taki zawsze coś — rzekł rotmistrz — i przyznam się JW. panu, że dla dziewczyny mojej lepiej, gdy się jej fundusik jasno pokaże. Może Bóg da wydać ją zamąż, to się wioska kupiona odda posagiem, a ja sobie dokawęczę na Wulce.
Nie było co na to odpowiedzieć.
— Pan nie boisz się kupna, kłopotów, zagospodarowania nowego i tak wysoko podniesionej ceny majątków?
— Jużto jak Bóg da; ale moje projekta są dawno obmyślane i niewzruszone.
Hrabia, żeby nie miał pozoru popierania swej sprawy, musiał zamilknąć i odwieść rozmowę; a nie chcąc okazać, jak był udręczony podwójnem wyznaniem rotmistrza, udawał i humor wyśmienity, i pańską obojętność na te drobnostki. Szlachcic trzymał się jak zwykle zdaleka, pokornie, z uszanowaniem, ciągle niezmiernie grzeczny, uniżony, na oko pełen wiary w to wszystko, co JW. pan powiedzieć raczył, jednak na żadną wędkę jakoś ułowić się nie dawał.