Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/173

Ta strona została skorygowana.

zajęty niezmiernie promowaniem własnego syna, który jakoby wielki talent okazywał na fortepianie (bo któż dziś nie gra na nim z talentem?), nie miał czasu dla Wacława i obawiał się go jako współzawodnika: posłyszał granie i zamknął mu drzwi swoje, osądziwszy w duchu, że syn jego zniknie przy tym przybyszu. U drugiego z dyletantów wszyscy w domu byli chorzy, nie godziło mu się w złą godzinę naprzykrzać. Zresztą żywej duszy znajomej nie miał Wacław i z bojaźnią poglądać poczynał na wypróżniający się zapasik.
Pozostawała mu pociecha w muzyce, a czas upływał szybko na przechadzkach, graniu, kompozycji i rozważaniu dzieł mistrzów, które całemi godzinami mógł przepatrywać w magazynie pana Gr. Ale trzeba było coś począć wreszcie, chodziło o to jak? Wacław całkiem nie wiedział. Proszony, by zagrał, kilka razy, dał się namówić do spróbowania wiedeńskich piano Gr., którego miał szczęście oczarować. Kilka osób wchodzących i wychodzących z magazynu było przytomnych, zatrzymali się i słuchali. Pan Gr., znawca i sam muzyk, spytał go nareszcie:
— Czemu pan nie dasz koncertu?
Wacław uśmiechnął się i zmilczał. Nietrudno było domyślić się przyczyny.
Jednego wieczora, gdy sam na sam byli z właścicielem magazynu, młody muzyk szczerze mu odkrył położenie swoje.
— Radbym się dać poznać, znalazłbym może jakie lekcje w mieście, ale pan wiesz, że koncert drogo kosztuje, a niewiadomo, co przyniesie. Najęcie sali, zapłacenie orkiestry, światło, afisze, usługa, wszystko to znacznych wyciąga nakładów, a kto wie, czy się nawet powrócą?
— Nadto pan masz złe wyobrażenie o naszem miasteczku — rzekł pan Gr. — Spróbuj, ja ręczę, że się uda; za drugi, trzeci, czwarty nie założyłbym się, ale za pierwszy ofiaruję koszta ponieść, wrócisz mi je pan potem. Pozwól tylko przestrzec się, że nie potrze-