Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/175

Ta strona została skorygowana.

drej Liszta, który chce z dziesięciu dwadzieścia zrobić palców.
— To nieuchronne przecie, a drugie może improwizacja (choć nieprzygotowana); ale mówmy, co wybierzemy.
— Już jeśli trudnego potrzeba, naturalnie Liszta, jest to przynajmniej muzyka.
— Bardzo dobrze! Liszt jest uosobieniem najwyższych trudności, ale co pan możesz zagrać z niego, bo Erlkönig oklepany, a Ständchen panny nawet się nie uczą.
— Bodaj symfonję Berlioza, przez niego przepisaną.
— O! to za mądre dla nas, a zwłaszcza za długie; tak coś krótszego, a con brio, naprzykład, marsz węgierski, jeśli go pan grasz.
— Gram i nieźle.
— Więc po uwerturze, którą wybierzem, wypróbowawszy wprzód, w jakiej nasza orkiestra najmniej robi omyłek, marsz węgierski Liszta; dalej...
— Wedle teorji pańskiej, potrzebaby coś śpiewnego.
— Niechybnie! Ale tyle jest rodzajów śpiewu! Zobaczmy, do kogo pan masz słabość.
— O! naturalnie do Chopina.
— Ciężko go tu pojmują; i panny piętnastoletnie, które go zrozumieć nie mogły, zrobiły mu reputację ekscentryczną.
— To zależy od wykonania; zobaczysz pan, że z nim pogodzę.
— A dalej, panie kochany, coś krajowego.
— Mazur Chopina lub jego krakowiak i Thalberga fantazja z tematów narodowych ruskich.
— Zgoda, zgoda! prześlicznie. Nareszcie dla tych Pań, o których mówiłem, trzeba koniecznie coś... Schuberta.
— Zgoda i na Schuberta, choć wolałbym jedną z sonat jego, niż śpiewek: ale kto wysłucha sonaty?
— Otóż i program gotów. Winszuję panu, że tylu