Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/176

Ta strona została skorygowana.

i tak różnych pisarzy grać możesz; po większej części artyści nasi grają szczególnie jednego, przywiązując się do niego lub, co gorzej, grają swoje. Ale nie maszże pan co swojego?
— Swojego! Graćbym się nie odważył.
— A! przecież to teraz prawie konieczna przy każdym koncercie; niepodobna, żebyś pan choć jakiej fantazyjki nie miał na sumieniu.
— Gorzej, panie! gorzej! sonatę!
— A do licha! tak stara denominacja! Uchowaj, Boże! Zgubiłbyś się pan sonatą z nieukami i ze znawcami: pierwsiby na nią krzyczeli, że odwieczna; drudzy mogliby za wiele od niej wymagać.
— Chopin sonatę odświeżył.
— Nazwij pan jednak fantazją, to zupełnie jedno; mamy przykład Beethovena.
Długo tak jeszcze rozmawiali, a pan Gr. ze szczególnem zajęciem wziął na siebie dopomóc biednemu przybylcowi, który z bijącem sercem oczekiwał koncertu. Jak tylko ogłoszenia i afisze przylepione zostały, a cena po dukacie od miejsca rozeszła się z ust do ust, poczęto wypytywać pana Gr., a ten Wacławowi mistrzów nie żałował. Opowiadał wszędzie, że uczył się u Liszta, u Thalberga, u Chopina i Bóg wie tam u kogo; zaręczał, że gra jak sam Liszt, że to prawdziwe cudo i że nigdy nic podobnego w Żytkowie nie słyszano.
Koncert, dzięki zabiegłości i staraniom pana Gr., był dość liczny i dochód z niego na czas jakiś uspokoił Wacława; gra jego jednak nietyle się podobała, ile protektor zdawał się spodziewać. W każdej sztuce wiele tłumowi imponuje szarlatanerja: tej całkiem brakło skromnemu Wacławowi i to mu najwięcej szkodziło. Ludzie tylko tym po większej części wierzą, którzy głęboką w siebie okazują wiarę. Wacław jej nie miał. Powtóre: każdy z tych, co choćby najgorzej grali na fortepianie, miał sobie za obowiązek okazać swe znawstwo krytyką i coś w koncertancie znalazł do zganienia. Takich kilku wpłynęło na resztę, radą