Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/180

Ta strona została skorygowana.

— Wie pan, nie chwaląc się, trafia się okoliczność jedyna dla pana.
— Cóż to być może takiego?
— Przybiegłem, nie chwaląc się, umyślnie z tą wiadomością, by go uprzedzić; jest wielu, coby mogli pochwycić przed panem; warto się pośpieszyć. Możesz pan mieć wyborne miejsce na wsi...
— Miejsce na wsi; ja najmniej sobie tego życzę.
— Jakto! Wszak niema, panie, szczęścia jak na wsi! Uściskaj mnie pan, nie chwaląc się, — podchwycił Falankiewicz — to jest okoliczność jedyna, niema jak wieś! Co pan masz robić w mieście?
— Powoli znalazłbym może.
— Nicbyś pan nie znalazł, nie, nie chwaląc się; lepiej jest usunąć się na ustronie i swobodnie kształcić w zaciszy. Będziesz pan miał tylko kilka godzin zajętych, resztę czasu swobodną zupełnie, pensyjkę na pierwszy raz niezłą, utrzymanie porządne; czegoż więcej życzyć można?
— Ale gdzież? jak?
— Gdzie? Zaraz powiem; jak? to się mnie spytaj. Ja mam moje stosunki i sposoby, i po przyjacielsku podam ci rękę.
Wacław, przejęty wdzięcznością, dziękował serdecznie, choć istotnie wracać na wieś niebardzo sobie życzył.
— Państwo Dębiccy, — rzekł Falankiewicz — bardzo godni ludzie, mają dwóch synków i chcą, żeby się przykładali do muzyki.
— Dębiccy! — zawołał Wacław, którego nazwisko, znane w okolicy Denderowa, uderzyło — pani Dębicka!
— Tak jest, pani podsędkowa Dębicka z Kudrostawu!
— To w okolicy miasteczka...
— Tak jest. Znasz pan ją?
— Trochę znam... ale...
— Masz pan co przeciwko temu miejscu?