Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/184

Ta strona została skorygowana.

żona moja chwilową tylko i niewiele winną zalotność ma sobie do wyrzucenia, że ty może usłuchałeś mimowolnie pierwszego popędu, nad którego skutkami zastanowić się nie chciałeś i, szczęściem, całe to zdarzenie pokrywa dla wszystkich tajemnica; zostawmy, jak jest, całą sprawę i dajmy sobie pokój. Kładę tylko jeden warunek — dodał hrabia.
Rotmistrz, który się takiego rozwiązania nie spodziewał wcale, cierpliwie słuchał ciągle zmieszany.
— Oto nie będziesz pan nadal wcale myślał o żonie mojej, nie będziesz robił słodkich oczek; zachód byłby daremny, przestrzegam.
Rotmistrz ruszył ramionami.
— Panie hrabio! — rzekł — jeśli mnie masz choć poczęści za wytłumaczonego, boś i sam był młody...
Dendera zmarszczył się, bo miał jeszcze do młodości pretensję, a rotmistrz, postrzegłszy bąka, poprawił się:
— Boś i sam miał chwile uniesień... naturalnie, że byłbym najpodlejszym z ludzi, gdybym pomyślał o zamąceniu mu spokoju...
— Wierzę! wierzę! — szybko zawołał hrabia. — Ale tu przedewszystkiem chodzi o to, żeby świat o niczem nie wiedział, niczego się nie domyślał. Jeśli pan nagle zerwiesz stosunki z nami, jeśli, jak mam szczerą intencję, natychmiast panu wypłacę jego sumę, ludzie muszą się czegoś domyślać; będę posądzany: a i to dla mnie, dla imienia Denderów, już wiele.
Na wspomnienie sumy, rotmistrz nieznacznie zagryzł usta, ale musiał zamilczeć.
— Trzeba więc, — mówił hrabia — żebyś pan u nas bywał jak przedtem, zachował dla nas przynajmniej pozór, jeśli nie uczucie przyjaźni, a nie widzę zresztą potrzeby, byśmy sobie w łby strzelać mieli...
Hrabia, który tak wspaniałomyślnie udzielił przebaczenia, znalazł łatwym do pojednania rotmistrza, któremu chociaż konkluzja co do kapitału nie podobała się, ale to bywanie w Denderowie miłym było obowiązkiem.