— Otóż to dzikie i fałszywe wyobrażenia dzisiejsze! — zakrzyknął doktór socjalizmu.
— Widać, żeś waćpan nieżonaty — śmiejąc się, przerwał hrabia, ale bez jakiejś złości wewnętrznej.
Rotmistrz spuścił oczy, ssał cybuch.
— Kwestję tę kobiet głęboko traktuje Fourier — rzekł w zapale Cielęcewicz, nalewając sobie wina. — Ja także uprawiałem ją i studjowałem, — dodał — rzecz jest stanowczo przeze mnie rozstrzygnięta; bez swobody kobiety i wspólności kobiet, społeczność chorować musi; równie jak własność wyłączna, związek wyłączny jest anormalnością. Wszelki cień wyłączności zniknąć powinien.
— Lecz ty, sąsiedzie, co się tak nią brzydzisz, czemuż swoich włościan nie rozpuścisz i nie poczniesz reformy od siebie? — zapytał Dendera.
— Niegłupim! — rzekł Cielęcewicz. — Ja oddam, co mam, a mnie nikt nic: piękna zamiana! Jabym chciał, przeciwnie, wziąć od drugich, a swego nie dać nikomu.
Hrabia się śmiał, a socjalista, upojony winem i sobą, prawił dalej coraz zuchwałej i śmieszniej; nareszcie przebrało mu się aforyzmów, usiadł, zakaszlał się i przerwał sobie zimniej:
— A! a! przepraszam, najważniejszej rzeczy zapomniałem, wszak mam hrabiemu zwiastować...
— Mnie? co?
— Gościa! Marszałek Farurej wybiera się jutro do niego...
— Tak dawnośmy się nie widzieli, — odparł hrabia zimno — że nie wiem, czy się poznamy.
— Dawno! Nic dziwnego, długo nie było go w kraju: powraca wprost z Paryża.
— Przecież powrócił! — wciąż obojętnie mówił Dendera.
— Wrócił zdrów jak ryba, świeży i odmłodzony.
— Jeszcze młody! Zdaje mi się, że starszy ode mnie przecie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/188
Ta strona została skorygowana.