i, sznurując usta, wstrzymała się, zawracając ku niemu.
— Dobrywieczór panu hrabiemu!
— Cóż tu pani tak sama jedna porabia?
— Wyszłam na przechadzkę... (wstydziła się przyznać, że chodziła do pasieki).
— Jak się tam ma panna Franciszka?
— Zdrowa! zdrowa! — śmiejąc się, dodała Brzozosia i kiwając głową. — Zdrowa, dzięki Bogu; a jak to pan zaraz o niej pamiętał, wprzód niżeli o rotmistrzu i spytał o nią! Oj! coś ja wiem!
— Cóż takiego? — zaśmiał się Sylwan.
— Hrabia podobno poznał się na naszym skarbie.
— Jak to pani domyślna jesteś! — kończył młody hrabia nawpół szydersko.
Pochlebiło to Brzozosi, która żywo dodała:
— O, o! mnie nie oszukać! Z pierwszego razu powiem panu, widziałam to jasno, bo, prawdę mówiąc, o takich rzeczy niema jak mój wzrok.
Sylwan serdecznie się śmiał znowu i podchwycił:
— Kochana pani, cóż z tego wszystkiego, kiedy podobno rotmistrz złem na mnie patrzy okiem.
— A! uchowaj Boże, — odparła Brzozosia — i owszem, i owszem: z estymą, z szacunkiem, ale widzi hrabia, jemu się i nie śni, żeby co z tego było; a ja zaraz taki mówiłam i mówię, że to już widać przeznaczenie.
Sylwan się zastanowił, bo tak dalece zabrnąć sobie nie życzył.
— Byłbym pani bardzo wdzięczny, — rzekł, zbliżając się i szepcąc do ucha Brzozosi — żebyś też pani chciała mi dopomóc... Pani to już wiesz, że bardzo, bardzo podobała mi się panna Franciszka, ale ojciec tak trudny; w domu tak się rzadko widywać możemy swobodnie.
— Z całego serca, z całego sercabym panu dopomogła, — odparła dumna tem, że tak wielką brała na siebie rolę Brzozosia — ale jak?
— Już to pani wiedzieć będziesz lepiej.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/197
Ta strona została skorygowana.