Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/198

Ta strona została skorygowana.

— Ojciec straszny impetyk i niezmiernie ją kocha, jak się uprze, jak się uprze, ani go przekonać. Ja mu to już ciągle powtarzam, że nie wiedzieć co robi, że córce los zagradza, ale stary swoje; jak kozioł, proszę pana, choć poczciwy z kościami.
— Jednak możeby to jako można widywać się tak, żeby on o tem nie wiedział.
— Hm, hm! powiem panu! to potrzebaby nad tem pomyśleć... Trudno doprawdy, a nie wiem, czyby się i Frania na to zgodziła. Chociaż, powiem prawdę, ona na pana dosyć łaskawem okiem patrzy, bo mnie nie oszukać, ja to widzę.
— Tak pani sądzi?
— Tak, tak! Ale to posłuszne dziecko; gdybyś pan popróbował jeszcze starego ukołysać.
— Widzi pani, że to prawie niepodobna.
— Zczasem, powoli; zresztą niechno ja pomyślę, coby się dało zrobić — szepnęła Brzozosia i zamyśliła się.
Sylwan porozumiał zaraz, że to namyślanie pewnie oznaczać musiało chęć wytargowania zapłaty i już się zabierał wystąpić z przekonywającym argumentem, gdy Brzozosia, widząc zmierzch nadchodzący, a pomiarkowawszy nagle, coby to ludzie powiedzieli, żeby ją o mroku z kawalerem sam na sam w lesie zobaczyli, szybko pożegnała hrabiego i uszła biegiem prawie, taki ją strach o własną reputację ogarnął.
Sylwan popędził za nią spytać, kiedy ją będzie mógł spotkać. Odpowiedziała mu żywo: — Pozajutro — i szybko pośpieszyła ku domowi, przerażona niebezpieczeństwem, w jakie dobrą swą sławę podała niebacznie.
— Otóż ślicznie! — mówiła po drodze, idąc, cała zdyszana i w płomieniach. — Ani mi do głowy przyszło, co ludzie mogą powiedzieć! Całe życie, chwała Bogu, uczciwe, mogłabym stracić w jednej chwili, przez nieuwagę i trzpiotowatość, która się jeszcze mnie trzyma! Sliczna rzecz! Prawdziwie dziwuję się sobie, tak być nieostrożną! tak nieostrożną! Boć