dworku, a biedna Brzozowska, jak mogła, dreptała, żeby zdążyć za panienką, która ledwieże nie leciała do dworu biegiem.
Cóż dziwnego? Tak było pusto w Wulce, tak smutno i tak rzadko gość do starego szlachcica zawitał. Nowa postać była zjawiskiem tak niespodzianem i dziwnem, że samej Brzozowskiej nóg i ochoty dodawała. My spojrzymy na Franię, na jedynaczkę pana Jacka, piękną polną różyczkę, wykwitłą wśród dzikich zarośli.
Przebywszy młodość w wojsku, nabiedowawszy się na świecie, pan Jacek nierychło wrócił na zagon domowy i nierychło się, już szronem obsypany będąc, ożenił. Niedługo cieszył się swojem szczęściem spokojnem, bo wkrótce żona mu zmarła, jedno tylko zostawiając dziecię. Do niego, jak do ostatniego węzła, co go ze światem łączył, przywiązał się stary szlachcic całą duszą, sercem całem.
Ale jakież być mogło wychowanie pieszczonej jedynaczki w osamotnionej Wulce? Stara Brzozowska, niegdyś przyjaciółka pani Kurdeszowej, dziś rezydentka i gospodyni na jej miejscu, podjęła się wypieszczenia Frani; dopełniła też tego sumiennie i serdecznie, i wyhodowała, wychuchała jedynaczkę jak najlepiej, wespół z ojcem wiecznie niespokojnym, zawsze jeszcze utrzymującym, że dziecię niedosyć było pieszczone. Frania wyrosła na panią samowładną wśród posłusznych poddanych, z których najpierwszym był ojciec: wola jej była rozkazem, uśmiech weselem wszystkich, smutek strapieniem powszechnem. Jednakże ta samowładność Frani miała pewne granice: gdzie chodziło o jej zabawy, strój, rozrywkę, wszystko było na usługi; cokolwiek mogło obchodzić przyszłość, wpłynąć na los, tu już pilne oko ojca czuwało i, z pierwszego sługi, pan Kurdesz wracał do praw rodzicielskich. Ale je czuć dawał z taką miłością, z tak troskliwem baczeniem na uczucia Frani, a dziecię było tak łagodne i wierzyło w ojca, że nigdy nawet nie miało chętki sprzeciwić mu się. Swobodna
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/20
Ta strona została skorygowana.