Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/200

Ta strona została skorygowana.

— A jej pszczoły tylko na myśli! Otóż żebyś wiedziała, żem się spotkała i mówiła; zgadnij z kim?
— Kiedy każesz mi zgadywać, to pewnie z hrabią?
— Jakbyś tam była; widzisz, otóż ci powiem, że mnie nie oszukać; jak Bóg Bogiem, tak się w tobie zakochał.
Frania trochę się zarumieniła, boć i najobojętniejszej taka wieść nie obojętna, a pierwszy raz posłyszeć to miło; i Frania miłość Sylwana wcale inną wyobrażała sobie, niżeli była w istocie.
— Doprawdy! on we mnie! To być nie może, Brzozosiu: hrabia taką jak ja szlachcianeczkę...
— Otóż widzisz, że kiedy ja co mówię, to tak jest koniecznie; żebyście mnie słuchać chcieli, ale to z upartym i rady niema. Ojciec twój wszystko psuje. Gdybyś chciała, Franiu, gdyby ci serce mówiło... możnaby coś i bez ojca zrobić... Ot, przyznaj mi się, kochasz go? No, powiedz!
Frania znowu jak jabłko się zarumieniła, zaczęła się śmiać, ukryła twarzyczkę, potem zamyśliła się, potem szeptała coś, porąc fręzlę od chusteczki, tak że nic posłyszeć nie było można; wreszcie, gdy Brzozosia coraz żywiej nacierała, usiadłszy przy niej na stołeczku, tak mówić poczęła prawie do ucha:
— Cóż bo ty, moja Brzozosiu, nazywasz kochać?
— A to doskonale! Udajesz, Franiu, czy co?
— Nie udaję wcale, ale posłuchaj, Brzozosiu. Czytałam kilka książek, co mi z Kudrostawu pożyczali, tam dziwnie jakoś opisują kochanie; a widzicie...
— Ale mów bo, serce, wyraźniej, co książki mają do hrabiego?
— Posłuchajcieno tylko uważnie — szeptała Frania. — Lubię i tego, i tego, i tego; i ten mi się zdaje piękny, i tamten ładny, i ten zabawny i drugi; ale żebym miała kogo nad innych przenosić i za nim więcej tęsknić i marzyć, to nie.
— Jakto może być! — łamiąc ręce, zawołała prawie przestraszona Brzozosia.
— On mnie dosyć bawi, lubię na niego popatrzeć;