Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/204

Ta strona została skorygowana.

zwycięstwo winien był sobie tylko, wybornemu tonowi, dowcipowi, udawanej swej młodości i pokostowi paryskiemu, którym był okryty, uszczęśliwiony do szału, padał przed Cesią z takiemi oznakami najszaleńszej miłości, że przytomni jej wybuchom ledwie się od śmiechu powstrzymać mogli. Cesia dowcipowała z nim, ochoczo dotrzymując mu placu; zachwycała go przytomnością umysłu, wesołością i tonem, jakich w tak młodej panieneczce ani się mógł spodziewać. Nie chciał w tem wszystkiem widzieć grudniowy zalotnik jawnego przecie zepsucia i chłodu.
Za trzecią czy czwartą bytnością Farurej zupełnie oszalał, obałwaniał i gotów już był siebie i wszystko, co miał, oddać tej czarodziejce. Hrabia patrzał, jakby nie widział; hrabina pomagała nieznacznie, stękając na ofiarę; Sylwan, w nadziei łatwej pożyczki pieniędzy od przyszłego szwagra, pochlebiał mu, przybrał za przyjaciela, za powiernika i zręcznie, jak równego, traktował.
Nic bardziej starcowi pochlebiać nie mogło. Skutkiem całej tej komedji, Farurej wyobraził sobie, że istotnie odmłodnieć musiał, że wiek jego dla wszystkich był tajemnicą, a niebytność długa rachuby kalendarzowe pomieszała. Płochy jak dwudziestoletni młodzieniec, gotował się do ofiar największych, byleby na swojem postawił, byle ubóstwionej Cesi rękę otrzymał.
Cesia, wpół śmiejąc się, wpół płacząc, patrzała na przyszłość: wśród jej obrazu Wacław migał przed nią smutny, milczący i cichy, ale stały. Nie mogła obejść się bez niego, odpędzała natręta napróżno, wkońcu mówiła sobie:
— Będzie z nami, przy nas, ze mną!
— Lecz byćże on zechce, gdy zostaniesz żoną tego starca, przedając mu się tak ohydnie? — pytał głos wewnętrzny.
— Musi! — odpowiadała. — Ja każę i przyjdzie!
Po podbiciu Farureja, o niczem już nie wątpiła, chociaż to było łatwe zwycięstwo; ale pierwsze taką