Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/209

Ta strona została skorygowana.

— Jakto, nic? Ależ widzę, że panna albo postraszona, albo rozgniewana.
— Nie warto o tem mówić — mruknęła, uchodząc.
Frania nie potrafiła nic z niej dobyć, prócz kilku słów pogardy dla hrabiego.
Sylwan po tej wycieczce, upokorzony doostatka, postanowił i zaprzysiągł sobie rzucić zupełnie niewczesne staranie o Franię. Bolał srodze ze wstydu, ale rozumnie ukrył swoje strapienie wewnątrz siebie i milczał.


Tymczasem Wacław z panią podsędkową przybył do Kudrostawu, gdzie zaraz pilno im było wszystkim pochwalić się nowem nabyciem. Zgodzono go, bardzo się targując, za lichą pensyjkę; zawarowano, żeby uczył chłopców, czego tylko można i jak najwięcej; zastrzeżono, żeby fortepianu nie psuł swojem klepaniem i nie grał na nim, tylko gdy go przy gościach prosić będą, a dla siebie raz na tydzień w niedzielę (co go najwięcej kosztowało); kazano mu stać w niewygodnej i wilgotnej izdebce, ledwieże nie odmówiono pierwszych potrzeb życia; tak zdawało się Dębickim ciężką rzeczą to przyjęcie jego do synów, ale razem chciano się nim chlubić i popisywać jak najwięcej. Poszły więc wieści o metrze po sąsiedztwie, których trąbą był Cielęcewicz, głoszący, iż Dębiccy przyjęli nauczyciela muzyki do dzieci, dawnego wychowańca hrabiów i metra hrabianki, że mu ogromną płacą pensję i t. d. i t. d.
Pierwszy, który te wiadomości przywiózł do Denderowa, był rotmistrz Powała; rzucił je wśród gwaru towarzystwa ze śmiechem i wprost doszła do uszu Cesi. Nie zarumieniła się wcale, nie zdziwiło jej, uderzyło jej tylko serce tajemnie i powiedziała sobie:
— Wrócił, bo się do mnie chciał przybliżyć. Ale cóż mi tam — dodała — jakiś biedny nauczyciel, choć podobno oszalał za mną! Niepodobna, żeby się tu kie-