Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/218

Ta strona została skorygowana.

dzy, ale wieśniak schwycił go za rękę i, popatrzywszy mu w twarz, zapytał:
— To wy Wacławek?
— Co chcesz, mój stary? To ja.
— To wy, syn tej biednej kobiety, co to na pasiece umarła... co to graf wziął was na opiekę?
— To ja, mój kochany.
— A! to wy! — powtórzył wieśniak, kiwając głową. — A gdzież teraz mieszkacie?
— W Kudrostawie, mój kochany. Lecz co chcecie ode mnie?
— Nic, nic — odpowiedział stary, oglądając się ostrożnie na wszystkie strony. — Nic, tak, to ja was tylko chciałem zobaczyć, bom to ja was dzieckiem hodował — i cicho dodał: — Jedźcieno już, jedźcie, zobaczymy się.
To powiedziawszy, zawrócił się i uszedł.
Spotkanie to, słowa i wejrzenie tajemnicze przerwały nowem wrażeniem pasmo uczuć podrażnionych, przed chwilą żywą boleścią napełniających serce sieroty. Wacław wsiadł do powozu ciekawy, zajęty spotkaniem, przeczuwając, że ono dla jego przyszłości obojętne być nie może, i pojechał milczący i rozmarzony do Kudrostawu, gdzie zaraz na pierwszym wstępie obsypano go pytaniami o powóz i konie, potem o przyjęcie u hrabiów, o nich samych, o dom, zwyczaje i t. d. Dębiccy niczego tak ciekawi nie byli, jak pańskich obyczajów, bo też je małpować musieli po swojemu.
Wacław, niewiele ich nauczywszy, odszedł szybko z wielkiem zgorszeniem obojga państwa, by spocząć, gdy właśnie spodziewali się, że za dzień im odkradziony zapłaci, poświęcając cały wieczór usłudze koło dzieci i przypodobaniu się łaskawemu państwu.
— To — rzekł Dębicki kwaśno po jego odejściu — jakiś bardzo góronos kawaler, udaje obywatela, choć jakiś znajda, sierota! We wszystkiem mu dogadzają, a jeszcze nie raczy i pogadać; potrzeba się tu inaczej wziąć do niego.