Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/219

Ta strona została skorygowana.

— Nie bój się, ja mu prawdę wypalę otwarcie — zawołała pani, która się w takich sprawach i w ogólności we wszystkiem uważała za wyższą od męża z powodu, że się bliżej o panów otarła. — Potrafię ja go upamiętać, co nam winien, i przypomnieć mu, kto my jesteśmy, choć nie hrabiowie... a zresztą jeśli nie zechce służyć, jak należy, jedząc nasz chleb, no, to szczęśliwej drogi, niech sobie rusza.
— A! stój, Kasiu! — przerwał Dębicki. — Między nami mówiąc, byłoby to najgorzej. A coby to ludzie powiedzieli? Że nie my go odpędzili, ale on nas porzucił. Dla reputacji domu niechaj będzie.
— No! a jeśli tak ciągle nosa będzie zadzierać?
— To już jakkolwiek do roku dokołaczemy, inaczej rozsławią, że u nas i roku wybyć nie można.
— A czegoż to dbać o ludzkie gadanie?
— Zapewne. Ale znowu z drugiej strony — odezwał się Dębicki — lepiej nie dawać powodu do szkalowania.
Nazajutrz rano miała się zaraz pani Dębicka wziąć do Wacława przy lekcji fortepianu, przyszła nawet i przeszła przez pokój; ale smutna fizjognomja muzyka, jego chmurne czoło i jakaś wyższość, której przewagę uczuła, zniewoliły ją odłożyć na potem wymówki. Jakoż i sam pan, bardzo niespokojny, był za tem, a Wacław pozostał, o niczem nie wiedząc, spokojnym.
Zmierzchało. Nieco odetchnąwszy, wyszedł nauczyciel z chłopcami na przechadzkę, gdy w ulicy topolowej, która wiodła do dworu, spotkali wczoraj w Denderowie widzianego starca. Przyjście jego tutaj do najwyższego stopnia podbudziło ciekawość Wacława, ale przy dzieciach rozmówić się z nim było niepodobna; odprowadziwszy więc wychowańców po przechadzce do domu, sam się uwolnił, oznajmiając, że ma pilną potrzebę odejść na godzinę, i nie czekając pozwolenia pani, która z tego powodu zabierała się do wymówek, uszedł szybko, bo wieśniak czekał na niego w ulicy.