się poborykać i kroku nie ustąpić nieprzyjacielowi. Nieprzebrane skarby miłości, poświęcenia, litości i męstwa zebrane były w jej czystej i spokojnej duszy, jak ziarno w bogatym śpichrzu na głodne lata.
Ciekawa a nietrwożna, z koszykiem na ręku wbiegła Frania z Brzozowską i dziewczętami w dziedziniec, a ledwie róg białej jej sukienki u wrót się pokazał, ojciec, zapomniawszy gościa, cały się ku niej obrócił. Za nim i młodzieniec z wyszukaną grzecznością powitał wesołe dziewczę, które, wprost mu w oczy spojrzawszy, usiłowało odgadnąć, co tu tak niezwykły robić może przybylec.
— Otóż i moja Frania! — zawołał Kurdesz. — Chodźżeno, chodź, Franiu, — dodał żywo — mamy gościa. JW. graf Dendera tak na starego swego łaskaw sługę, że przez własnego syna zaprasza go na uroczystość solenną.
Frania uśmiechnęła się wesoło, powtórnie zajrzała w oczy hrabiemu, który naturalnie wzroku nie odwrócił, ani się zmieszał; a źle zrozumiawszy jej niewinną śmiałość i zalotność, wziął ją na rachunek swego imienia i postawy, nie staropolskiej prostoty i uprzejmości.
— A teraz z Brzozowską pomyślcie o podwieczorku — dodał Kurdesz.
Brzozowska, która stała w zachwyceniu, patrząc na ładne hrabiątko i egzaminując łakomie to jego, to sługę, a nieledwie licząc guziki u sukien, odezwała się naiwnie:
— Ale czemże to takiego pana przyjmować?
Pochlebiło to Sylwanowi, który z uśmiechem rzekł:
— Szklanka mleka, kochana pani.
— Oho, co na to, to niezgoda! — zawołał żywo stary. — Tak nie odpuszczę. Co to pan myśli, że u nas herbaty i kawy nawet się nie znajdzie, albo i kieliszka wina starego?
— A możeby co zgotować? — przerwała gościnna Brzozowska. — Kurcząt upiec do sałaty, albo...
— O! ja jeść nic nie będę!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/22
Ta strona została skorygowana.