Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/221

Ta strona została skorygowana.

kilka hrabiego, żeby mi pozwolił swoich pożegnać przed śmiercią, dopiero teraz dał się uprosić.
— Kiedy? — spytał Wacław.
— Trzy miesiące temu, alem, przyszedłszy do Denderowa, już was nie zastał, tylko co was wyprawili w świat. Posłuchajcież, posłuchajcie, bo staremu droga godzina. Naprzód moje życie.
— Mów, mów, mój kochany, a potem może powiesz mi co o matce mojej, o dzieciństwie mojem.
— Słuchajcie, słuchajcie! Aby tylko kto nas nie podpatrzył i nie podsłuchał, wszystko wiedzieć będziecie.
— Nie bój się, jesteśmy sami.
— Ja we dworze powiedziałem, że pójdę do miasteczka... nie powinniby się domyślać, żem tutaj z wami. Zamłodu byłem ja kozaczkiem u ojca jeszcze hrabiego, pamiętam czasy niedzisiejsze; potem służyłem dworsko, fornalem i furmanem, i znowu lokajsko przy pokoju, gdy nieboszczyk Filip uciekł od kredensu, a było to jeszcze za starego pana, kiedy oba panicze byli w domu.
— Było więc ich dwóch? — spytał Wacław.
— A tak! Było ich dwóch, starszy poszedł na wojenkę i gdzieś zaginął bez wieści, a młodszy po śmierci hrabiego objął włości i majątki. Lokajskom się naówczas wysługiwał, jak mógł, wiernie, trzeźwo i poczciwie. Ale jak młody hrabia dzisiejszy nastał, już tam dogodzić było trudno; człek się poddreptał, nie był zręczny, ani ruchawy. Odprawiono mnie do kredensu, potem do pasieki. Gdyby żył nieboszczyk panicz starszy, taki był dobry dla wszystkich, nie byłby pozwolił starego sługi sponiewierać, ale nasz... niebardzo uważał, jak się z kim obejść, aby jemu lepiej. Siadłem ja tedy na pasiece z moją babą, bom się czasu tego i ożenił; gdy raz, jak dziś pamiętam, pod wieczór przyprowadzili do nas ze dworu jakąś kobietę ubogą, licho ubraną, z malutkiem dziecięciem na rękach, a mówiła jakimś cudzym językiem, że jej