Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/227

Ta strona została skorygowana.

łożyć. Będzie mi się czasem zdawało, że ja tam z moją staruchą.
Wacław chciał oddać staremu, co tylko miał, a miał niewiele, ale stary wziąć się wzbraniał.
— A mnie naco? — rzekł. — Chleba nigdzie nie odmówią, siermięg mam aż dwie, bo jedną od trumny chowam, kilka rubli jest w węzełku... Nie potrzebuję ja tego, tobie się zda, moje dziecko.
Jakkolwiek niecierpliwy był Wacław, chcąc co najrychlej rozwiązać oddane mu papiery, nie miał jednak serca porzucić starca, który powoli gawędził, rad będąc, że go słuchają. Był to ostatni świadek zgonu jego matki, jej powiernik, człowiek, co się nad nią ulitował, jego przybrany ojciec; jakże dla niego nie miał poskromić swej ciekawości, pragnienia i nie dać mu się wymówić dosyta?
Późno już rozstali się, a Wacław przyrzec musiał jeszcze, że do niego przyjdzie do pasieki drogą, którą mu starzec dokładnie opisał.
Wróciwszy do dworu, zastał wszystkich długą swą niebytnością niezmiernie rozjątrzonych. Dębicki chodził po pokoju, głośno wyrzekając, żona jego zbierała się na ostre wyrzuty, a chłopcy radzi z tego gotowali się złośliwie słuchać z kąta bury, którą ich nauczyciel dostanie. Ale wielkie te przygotowania wojenne spełzły na niczem, bo Wacław, zamiast przepraszać i uniewinniać się, jak spodziewano, poszedł wprost do swego pokoiku, zapalił świecę i na zamek się w nim zamknął.
Sama pani, której zaraz o tem słudzy donieśli, niezmiernie się tem uczuła obrażoną i zagniewaną, a nie mogąc wytrwać, porwała świecę i cała rozogniona pobiegła szybko i impetycznie zastukała do drzwi zapartych.
— Cóż to jest znowu? — wołała pode drzwiami. — Co to za konduita pańska? Całe dnie i wieczory na jakichś nieprzyzwoitych przechadzkach, a potem zamykasz się pan w swoim pokoju. My za to płacim,