Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/236

Ta strona została skorygowana.

raz, znalazły dusze poczciwe, co mnie wspomagały, skierowały, pocieszyły.
Lecz jakże ci opiszę ostatek, o dziecię moje! Nie chciałabym w tej chwili przedśmiertnej przeklinać, bo sama wiem, jak cięży przekleństwo, ale serce się pęka, mnie rozpacz porywa znowu... Ze łzami, z radością, z bijącem sercem padłam u progu domu, który widział młodość mojego Henryka, do nóg jego bratu; szybko, jak w gorączce, opowiedziałam mu dzieje nasze, oddałam mu krzyż oblany poczciwą krwią jego na ostatniem polu bitwy, ostatni list... i położyłam ciebie małego, schorzałego, drżącego od chłodu, owinionego w łachmany, u stóp nieludzkiego człowieka!
A! zwierzby się ulitował łez moich, nędzy naszej!
Spojrzał, pomyślał, nie chciał mnie zrozumieć — odepchnął! odepchnął!... Zamiast przytulić wdowę, jak żebraczkę odsunął żonę brata, ledwie chleba kawałek, jak z łaski jej rzuciwszy. Na moje łzy gorące, rozpaczne, odpowiedział szyderstwem, zowiąc mnie awanturnicą.
— Brat mój nie był nigdy żonaty, — rzekł zimno — to są rzeczy podrobione, to są fałsze...
Przecież miał w ręku dowody, przecież znał pismo jego! Nie wiem, jak potrafiłam mu wyrwać te ostatnie skarby twoje, te papiery łzami i krwią uświęcone, by je dla twej przyszłości ocalić. Chciałam iść dalej, sił brakło; musiałam, posłuszna jego woli, zwlec się na ten barłóg, który żonie brata na łoże boleści, a! i śmierci, przeznaczył!
Ale nie! nie przeklinajmy, dziecię moje! przebaczmy!... Bóg to przez niego jego ręką mnie karał... a! sroga kara! ale wola Jego święta!
Gdybyż, gdyby wszystko się to skończyło na mnie, gdybym mogła za ciebie przecierpieć, zostawić ci lepsze nadzieje! ale to próżno! Ten człowiek nie ulituje się nad sierotą... Widziałam go, widziałam bladą chciwość jego, obawę, pomieszanie... to zbrodzień! Co się z tobą stanie? co ci zgotował? Boże! Boże! ja myśleć nie chcę! Wszak jest Bóg! wszak jest!“