Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/243

Ta strona została skorygowana.

To mówiąc, ksiądz Warel, jakby do rady wzywał Boga także, począł pocichu odmawiać modlitewkę, wzniósł oczy w niebo i usiadł, biorąc rękę Wacława, który rozpoczął opowiadanie od historji biednej swej matki.
Proboszcz słuchał jej poważny, niekiedy łza zakręciła mu się w oku, czasem spojrzał na Wacława, jakby uczucia jego badał; wkońcu gdy i papiery przejrzał, i ukończyły się te smutne dzieje, zamilkł i głęboko się zadumał.
— Radź mi, ojcze, radź proszę, co mam począć? — spytał niespokojny Wacław.
— Czekajno, serce, tu się trzeba wprzód pomodlić do Ducha Świętego, — odparł ksiądz — do Ducha dobrej rady. Rzecz straszna, smutna, trudna; jutro rano odprawię na tę intencję mszę do Ducha Świętego, pomodlim się oba, a potem pomówimy; zostań u mnie, przenocuj, wszak ci i tak niepilno, boś podobno, jak widzę, Dębickich opuścił.
— Wytrwać mi u nich było trudno.
— Szkoda, bo uczciwego człowieka jak ty przewodnictwo i dzieciom, i starymby się przydało. Jedna pobożna dusza w domu wiele czyni dobrego. Dziś ci nic radzić nie chcę, jutro, co mi Bóg natchnie, to ci powiem. A teraz możebyś co i zjadł, — dodał, uśmiechając się — tylko cię uprzedzam, że słudzy Chrystusowi więcej żyją słowem Jego świętem, niżeli inną karmią; u mnie ubogo, do czarnego chleba może nie jesteś przywykły. Ha! cóż robić, gdybyś i przepościł trochę ze mną, nic to nie szkodzi ani ciału, ani duszy. Dziś się z postu śmieją, a wielka to prawda przecie, że: ujmij ciału obroku, a dusza będzie syta. Wielcy święci nasi na pustyni podsycali się wstrzemięźliwością i umartwieniem. Doroto, dawaj już barszcz i kaszę z grzybami, podzielim się z gościem, co Bóg dał.
To mówiąc, zasiadł ksiądz Warel przed ubogim stołem, a Wacław przy nim, ale ledwie łyżek kilka wziął do ust, gdy wszedł budnik zapłakany, na miłość Boga prosząc o pomoc dla ojca, który, z barci spadłszy, po-