Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/245

Ta strona została skorygowana.

Mówił tak długo i Wacław uczuł się do żywego dotknięty, poruszony, podniesiony; widział się wyższym swego ciemiężcy, spokojniejszym, szczęśliwszym. Pełen tych pięknych uczuć chrześcijańskich, wyjechał z probostwa tym samym wozem wieśniaka, z myślę, iż ubóstwo jego piękniejsze jest niż dostatki stryja, kosztem czoła, spokoju i kłamstwa zdobywane tak mozolnie. Podsycając w sobie to uczucie całą drogę, pełen jednak wzruszenia i smutku, przybył nareszcie do Denderowa.
Z jak nową myślą spojrzał teraz na to miejsce, uświęcone matki łzami, ojca wspomnieniem! Gdyby nie nauka księdza Warela, z jakąż żądzą chciwą zemsty byłby się dopomniał o krzywdy swoje! Ale wyrazy kapłana były hamulcem wybuchu jego, podnieciły pragnienie wspaniałomyślnego przebaczenia.
Jak zawsze, zastał hrabiego w wytwornym stroju rannym, z twarzą wypogodzoną, dumną, pańską, wśród stosu papierów, marzącego o swem państwie, o obrotach, o nowych scenach dramatu, którym było czynne jego życie.
Wchodzącego Wacława powitał uśmiechem, wcale się nie domyślając, jak innym dziś przychodził dawny wychowaniec, sierota, ażeby go słuchać liczby z przeszłości; jak strasznym głosem miał się odezwać do niego: „Kainie, gdzie jest Abel, brat twój?“
Pozorny spokój, wyryty na bladem czole hrabiego, wyższość, z jaką dumny postąpił czynić wymówki Wacławowi, smutnie przejęły sierotę.
— A waćpan tu znowu? czy już od Dębickich? — spytał Dendera.
— Tak jest, od Dębickich.
— Tylkoż nie myśl mi waćpan wisieć na karku, — rzekł z nieukontentowaniem hrabia — dość już tego, dość, czas pracować i myśleć o sobie; młodość droga...
Zbity tą śmiałą mową stryja, który się wcale jeszcze nie domyślał odkrycia strasznych tajemnic, Wacław nie wiedział, od czego począć, westchnął, Wspomniał na matkę i, obracając się dokoła, zapytał: