— Jesteśmy sami?
Zaledwie to wyrzekł, hrabia pobladł, zmieszał się i jakby już przeczuwał, że musi zmienić rolę, że nadeszła, jak piorun, niespodziana godzina kary i upokorzenia, wybełkotał z niezręcznie udaną przytomnością:
— Cóż to jest?
— Mamy pomówić o rzeczy ważnej, — rzekł zimno Wacław — rzeczy, której, sądzę, nie powinni słuchać tylko my i Bóg.
Dendera, jeszcze bardziej słowy i tonem przerażony, zagryzł usta, obejrzał się, postąpił do drugiego pokoju i w milczeniu chmurnem czekał zapytania, widocznie opanowany strachem. Wacławowi usta drżały, w głowie się zawracało; położenie jego dziwnie się zmieniało: pokorny dotąd sierota, stawał jako sędzia; uszanowanie, do którego przywykł i nowe wymaganie stanowiska, do jakiego miał prawo, bój w nim staczały tajemny.
— Panie, — rzekł po chwili łagodnie — pozwól się spytać: nie miałeś brata?
Hrabia, który jeszcze łudził się, że strach paniczny przejdzie niczem, usłyszawszy to, zadrżał, cofnął się, obłąkanym wzrokiem potoczył i upadł na kanapę milczący, oczy wlepione trzymając w Wacława.
Twarz jego wyrażała takie przerażenie, pomieszanie i przestrach, jakgdyby istotnie głos Boży zgóry go zapytał: „Kainie, coś uczynił z Ablem, bratem twoim?“ Ale po chwili nawykłość długa do udawania, pewność, jaką czas go obdarzył, że tajemnica wydać się nie może, dodały mu sił nieco: podniósł się i, mierząc od stóp do głowy stojącego przed sobą Wacława, spytał, zbójeckie prawie rzucając nań wejrzenie:
— Dlaczego ty mnie o to pytasz?
— Wiesz pan o tem, — odpowiedział Wacław — bo ja jestem synem brata twego! Brata, którego zagarnąłeś majątek, któregoś wdowę odepchnął, nie dając jej ani tego, do czego miała prawo za życia, ani
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/246
Ta strona została skorygowana.