Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/247

Ta strona została skorygowana.

mogiły po śmierci, ani pociechy przy skonaniu, ani dziecku jej imienia, które mu należy...
Hrabia, blady jak ściana, porwał się znowu z konwulsyjnem drżeniem.
— Szalbierzu! — krzyknął. — Kto ci te myśli podrzucił?... To oszukaństwo, to spisek na mnie haniebny! Sierota, dziecię jakiejś włóczęgi, podnosisz się na swego dobroczyńcę, kąsasz rękę, która ci chleb dała!
— Nie jestem szalbierzem — rzekł Wacław, usiłując utrzymać się chłodnym i rozważnym — ani ty, panie, dobroczyńcą moim; kim i czem jestem, mam na to niezbite dowody i świadków; jeśli z dobrej woli zaprzeczysz mi pan mojego stanowiska na świecie, imienia rodziców, dojdę go w inny sposób.
— Dowody! A jakież możesz mieć dowody? — spytał z iskrzącemi oczyma Dendera.
— Twoje własne przekonanie, twoje pomieszanie, twój przestrach jest najpierwszym, — odparł Wacław śmielej — widziałeś inne, czytałeś list ojca mego krwią jego zbryzgany; miałeś w ręku papiery, aleś je nieopatrzny rzucił, odepchnął, żeby przywłaszczony majątek brata zatrzymać. Trzymajże go, — dodał Wacław — bom nie o niego przyszedł się upomnieć, ale o imię, o cześć matki, o spokój ojca w grobie... To wydarłeś i powrócić musisz!
— Jakto? Ty mi śmiesz prawa dyktować! — wrzasnął hrabia w gniewie.
— Nie ja: twe własne powinno to uczynić sumienie.
— To są bajki, fałsze, niegodziwe i podłe szalbierstwa! — zawołał Dendera. — A ty...
— Ja zapewne — przerwał Wacław — jestem w oczach twych, jak matka moja nieszczęśliwa, niepotrzebnym tylko natrętem, ale nie umrę, jak ona, na pasiece bez księdza i lekarza w ostatniej nędzy; Bóg na to nie pozwoli!
To mówiąc, odwrócił się i chciał już odejść, gdy hrabia schwycił go za rękę; usta mu się trzęsły, oczy stały obłąkane, pierś buchała niepokojem występku.