służebnictwie, ogołoconego z imienia, ze związków krwi drogich, podwójną zbrodnią uczynionego podrzutkiem...
Wzrokiem wzgardy i litości razem zmierzył Wacław hrabiego; wspomnienie matki nieszczęśliwej wzburzało go, potrzebował całej mocy duszy, by powstrzymać w sobie wybuchy gniewu, zemsty, ale słowa księdza Warela przychodziły mu na pamięć i tamowały go.
Wybiegł z pokoju hrabiego, zostawiając go ciężkim myślom niepewności, postrachom, a sam wpół nieprzytomny popędził do ogrodu. Tu kilka ledwie robił kroków, spotkał Cesię, która, zdumiona widokiem jego, krzyknęła, cofnęła się i, śmiejąc zaraz, zawołała:
— A! to pan Wacław!
Ale podnosząc oczy, gdy się ich wejrzenia spotkały, gdy cały niepokój duszy Wacława, jego krwawy smutek i wzruszenie głębokie dotknęły Cesię, śmiech zamarł na jej ustach, z litością kobiecą postąpiła żywo, zapytując:
— Co ci to jest? co to się stało, panie Wacławie?
— Nic, pani, — odparł biedny muzyk, dłonią odgarniając z czoła włosy potem boleści oblane — nic, nic.
— Paneś mnie przeraził, jego twarz tak strasznie zmieniona!
— Jestem trochę chory...
— Powróciłeś więc do nas?
— Nie, pani, tylko na chwilę — i westchnął. — Wszak na wesele jeszcze nie czas! — uśmiechnął się boleśnie.
— Wesele! A prawda! Zapraszałam pana; ale z tą twarzą upiora, z tem wejrzeniem zbójcy, dziękuję! Przestraszyłbyś mi pan gości i dzień mój jasny zasmucił.
— Byłżeby to dzień tak jasny? — zapytał smutnie Wacław.
— Dlaczegoż nie? — odparła żywo Cesia. — Dzień,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/249
Ta strona została skorygowana.