Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/251

Ta strona została skorygowana.

Wacław spojrzał zimno i, usuwając się, dodał:
— Pani nigdy wody nie zażądasz, bo nigdy się nie poruszysz, zawsześ jednostajnie zimna i obojętna jak kamień.
— Dziwna to rzecz, że sobie pan pozwalasz czynić podobne postrzeżenia.
— Dlaczegożbym nie miał powiedzieć, co myślę?
— Dlatego, że zbyt daleko stoim jedno od drugiego — zawołała obrażona Cesia. — Nie spodziewałam się od pana podobnej niewczesnej szczerości.
Wacławowi dziki uśmiech przebiegł po ustach, zdjął kapelusz, ukłonił się.
— Żegnam — rzekł — panią marszałkową Farurej.
— Żegnam waćpana, mości muzyku!
W oczach Cesi jaśniał gniew i obrażona duma, w jego błyskała litość; nie uszło jednak hrabiance, że coś dziwnego zmienić musiało ich położenie wzajemne, i jakiś niepokój nią owładnął. Miała w sercu trochę uczucia dla niego, ono było najpierwsze i przebijało się przez późniejsze wrażenia. Zmieszana spojrzała za nim, chcąc go odwołać, ale Wacław już był daleko; rozżarzony wchodził do pokoju, w którym hrabia sparty na ręku dumał, chwytając się jak tonący najdzikszych pomysłów i najniepodobniejszych obrony środków.
— Czekam jeszcze na odpowiedź stryja! — rzekł młody człowiek.
Hrabia powstał.
— Nie chcę wstydu, obmowy, zgorszenia, procesów, wolę nad to ofiary największe, — odezwał się ze stłumionym gniewem — przystaję na wszystko: powinieneś mnie oszczędzić, i dzieci, i ich... Powiem przed ludźmi, że dziś dopiero dowiedziałem się, przekonałem, kim jesteś, przyznam cię synem brata... Cesia może być żoną twoją, jej posag twoim działem...
— Panna Cecylja nie może być żoną moją, — odparł Wacław — zbyt jesteśmy blisko pokrewieństwem, a zbyt daleko obojętnością: wróć mi pan imię, o resztę się ułożym...