Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/262

Ta strona została skorygowana.

bie, zacierał wspomnienia kilku chwil przelotnych, nawpół gorzkich, wpół miłych, co całe miłości jego stanowiły dzieje; nareszcie rzekł sobie:
— Czemużem jej nie kochał?...
Od tego słówka do przywiązania namiętnego nie było daleko.
A Frania? Frania z sercem zupełnie wolnem, naprzód litością ku niemu zdjęta, potem powoli pociągniona powabem człowieka, jakiemu równego jeszcze nie spotkała: z samowolnością pieszczonej dzieciny rzuciła się w nowe dla siebie uczucie.
Brzozosia śmiała się pocichu, patrzała, widziała i nie wiem, jaką siłą nadludzką, niesłychanie się męcząc, utrzymała język za zębami. Kurdesz zdawał się niczego nie domyślać.
Chory młodzian codzień milszym się stawał wszystkim w Wulce, codzień więcej zajmował prostą wiejską dziewczynę, która czuła wyższość jego i do niej leciała, jak ptak do słońca. Tak miło słuchać jej było, gdy opowiadał zajmujące przygody życia swego, chociaż z nich wyrzucał, co tylko ludzi obwiniać mogło.
Kurdesz, spojrzawszy w oczy Wacławowi, uznał go uczciwym, poczuł dla niego sympatję, nie bronił córce przebywać z nim większej dnia części i zostawiał ich przy Brzozosi zupełnie spokojny. Nie obawiał się on zdrady ani podejścia; zresztą może głos mu szeptał tajemny, że los nastręczał uczciwego zięcia, a córce męża, w którego ręce śmiało przyszłość jej powierzyć może. Jak Wacława pan Jacek ocenić potrafił, tak daleko od niego będąc wyobrażeniami o ludziach i życiu, wytłumaczyć nie potrafię: sądzę, że tu serce nad wszystko działać musiało, że wiodło go przeczuciem.
Życie w Wulce tak od niejakiego czasu było miłe, dnie biegły tak rączo wszystkim, że choć widocznie przychodził do zdrowia gość, niepilno mu było uciec z pod strzechy rotmistrza i wyjrzeć na świat, który teraz całkiem się nowy dla niego otwierał. Wieść o odkryciu tajemnicy jego pochodzenia piorunem rozbiegła się w sąsiedztwie; nikt jednak tyle jej nie