chali do siebie, a w Denderowie wszystko wracało do znużenia, milczenia i smutku.
Hrabia niepomału myśleć musiał, co oddać Wacławowi; przyznanie go pociągało za sobą niechybny rozdział majątku, a największa była trudność w tem, jak podzielić bańkę mydlaną, którą dość dotknąć, by prysła.
Odwlekał od dnia do dnia, od jutra do jutra, a że Wacław o nic się nie dopominał i nie obiecywał być ciężkim w interesie, codzień w myśli zmniejszał hrabia schedę, i przyszło do tego, że mu jedną z najgorszych wiosek, odłużoną w banku, przyległą Wulce, postanowił wydzielić, oceniając w najdziwniejszy sposób.
Wacław w milczeniu przyjął, co mu dano, i pokwitował ze wszystkiego. Wielki ciężar spadł z bark hrabiemu, który tak był rad, że na chwilę pożałował, iż mniej jeszcze nie wydzielił, a wyżej nie oszacował. Wstyd mu wprawdzie było tego uczynku przed własnemi dziećmi, a gorzej przed obcymi, którzy mizerny ten udział widzieli i zrozumieli; ale interes własny zagłuszył głos sumienia, a sądy ludzkie nie dochodziły do hrabiego.
Wacław już się więc miał dokąd przenieść, miał dom własny, swój kątek na ziemi i chleb nieproszony. Jakże był z tego szczęśliwy! Zdawało mu się, że najłatwiej na tem małem poprzestać, nie żądał więcej i zarzekał się, że nigdy nie zechce. Trafem wieś Palnik, wyznaczona mu, była niegdyś za życia dziada obranem chwilowo przez ojca mieszkaniem; zastał w niej jeszcze choć zatarte ślady pobytu Henryka, a to mu ją dziesięćkroć milszą i droższą czyniło jeszcze.
Palnik, jak wiele wiosek wołyńskich, czepiał się na wzgórzach, pokrytych gajem dębowym, brzozowym i osikowym: wdzięczny był widok na wioskę i ze wsi, u której stóp, po zielonej wijącej się wśród wzgórzów łące, przebiegała niebieska rzeczułka, błyskając gdzie niegdzie z pośrodka trzcin źwierciadełkiem swej
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/265
Ta strona została skorygowana.