Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/267

Ta strona została skorygowana.

słabość; bawi go niby to, że chory, a on tak chory jak i ja... Ojciec, zdaje się, za tem... no, i ja także! Kabała niedarmo wskazywała na Denderę; jeszcze tak blisko mieszkać będzie: niechybnie się pobiorą... albom ja ze wszystkiem głupia. Tamten, jak sobie chce, tamto paniczykowate, Bóg z nim, chciał się pobawić, żenić; ale to uczciwy człowiek, bardzo uczciwy człowiek! dwa razy mnie w rękę pocałował, gdym mu dawała lipowy kwiat i grzeczny... zawsze mnie po tytule nazywa.
Właśnie na to mruczenie nadszedł stary Kurdesz i Brzozosia postanowiła go trochę wybadać, zaczynając zręcznie od pogody.
— Otóż — odezwała się, pokaszlując dla zwrócenia uwagi na siebie — będzie można naszego chorego przenieść do Palnika; śliczny dzień.
— A czego się to śpieszyć? — rzekł stary. — Jeszcze tam nieład; może i jeść nie znajdzie czego.
— Już to prawda! A w dodatku on taki nie gospodarz, żadnej kobiety w domu nie ma, sam mężczyzna rady sobie dać nie może.
— Prawda to, Brzozosiu, ale zato cicho mu będzie i spokojnie.
— I nudno, panie rotmistrzu! — dokończyła Brzozosia. — Jużto, nie chwaląc się, ale bez nas zawsze klasztor. Tylko że to młode a poczciwe, pewnie się prędko ożeni.
— Z czegoż to tak wnosicie? — spytał rotmistrz.
— Zwyczajnie, młody i przystojny, familjant, ma trochę grosza: czy to on sobie nie znajdzie takiej, co za niego pójść zechce?
— Ale ba! a czy on się żenić zażąda, to kwestja, panno ciwunówno! — śmiejąc się, rzekł stary wojak.
— Zdaje mi się, że nie od tego — odparła Brzozosia, uważnem wejrzeniem mierząc gospodarza. — Nie mówiąc i nie myśląc nic złego, ale i z Franią całemi godzinami siedzieć gotowi.
Rotmistrz udał, że nie dosłyszał, zawołał w tej chwili na parobka, który konie prowadził.