Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/268

Ta strona została skorygowana.

— A nie dawaj tak pić jednym ciągiem! przerywaj! A siwkę tam wystrzygłeś?
— Zdaje mi się, — nalegając, powoli dodała Brzozosia — że i Frania na niego patrzy bardzo miłosiernem okiem.
— Co to za zabudźko z tego Hryćka — powtórzył rotmistrz, nie chcąc usłyszeć, co mu szeptano i wygadywać się przed Brzozosią.
— A wy jak myślicie, panie rotmistrzu? — wystrzeliła panna ciwunówna.
— Co? kochana Brzozosiu! — śmiejąc się filuternie i podając jej tabaki, rzekł rotmistrz — o czem? o Hryćku?
— Jakgdyby nic nie słyszeli, co mówiłam.
— Albożeście co o kim mówili?
— E! nie udawalibyście głuchego. Mnie się zdaje, że się tu coś święci i wyświęci lepiej niżeli pierwszą razą...
— W Bożej to mocy! w Bożej mocy! — szepnął rotmistrz. — A mnie czas pacierze mówić. Przepraszam... In nomine Patris...
Panna Brzozowska odejść musiała i poszła do Frani. Frania siedziała w pokoiku bawialnym, a Wacław nieco opodal za stołem czytał jej coś Kniaźnina. Słuchała i, pojąc się harmonją wiersza i myśli nowych dla siebie, zdawała się w jakimś półśnie czarownym zatopiona; ze zwieszoną główką, z założonemi rękoma, patrzała na czytelnika, dumając, nie wiem, o nim, czy o poecie?
Na widok Brzozosi, jakby ocucona, wzięła się Frania do roboty i wesoło pocichu odezwała się:
— Siadajno, siadaj i posłuchaj, jakie to piękne!
Posłuszna ciwunówna usiadła, ale nie wytrzymała i odpowiedziała:
— Piękne, bo pan Wacław czyta!
Frania się zarumieniła, z wyrzutem spojrzała na nią, a Wacław, słysząc ich szepty, prędko skończył czytanie, zamknął książkę, wstał i zapowiedział, że musi odejść do Palnika.