Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/273

Ta strona została skorygowana.

gardliwą. Zasiadły na kanapce, Sylwan zaraz się ku nim obrócił.
Widok ładnej dzieweczki, chęć zwyciężenia doznanych tu przeszkód i przykrości wywołały choć niebardzo szczerą wesołość. Stałość, jak sądził, winna mu była zjednać względy panny, zresztą pojąć nie mógł, jak nim! nim! wzgardzićby można, jakby go ze stu nie wybrać!
Począł więc zaraz ze swoją zwykłą zarozumiałością prawić jej najniedorzeczniejsze komplementa.
Ale jakże się dziko wydał wiejskiej dziewczynie po Wacławie: nic w nim dla niej nie było wdzięczne i podziwu godne, lękała go się raczej i wstręt czuła bardziej niż skłonność. Sylwan, wedle swych wyobrażeń, zniżać się musiał, by być dla niej zrozumiałym, ona go przecie pojąć nie mogła; nie było myśli, na którejby się spotkali, tak ogromne dzieliły ich przestrzenie. Wacław był sercem cały, ten cały głową i chłodem; w tym żyła dusza silna, tu rozbudzone tylko zmysły. Przytem było w nim tak coś przesadnego, tak nienaturalnego, tak niepomiarkowanie szyderskiego; rozmowa jego tak wyłącznie żywiła się bliźnim, tak była mięsożerna, jeśli powiedzieć wolno, że Frania z biciem serca, z obawą, czekała tylko jej końca.
Wśród tej rozmowy Wacław, o którego pobycie w Wulce nie wiedział Sylwan (bo co go obchodził stryjeczny?), nagle ukazał się we drzwiach; a przybycie jego, zdziwiwszy, zbiło i zmieszało hrabiego. Pierwszy to raz od owego uznania spotykali się z sobą. Przeszłość i obchodzenie się wzgardliwe Sylwana z Wacławem nie mogły być jeszcze zapomniane; dziś zmienił się ich towarzyski stosunek, uczucia pozostały, czem były, powierzchownie jednak braćmi kazała się uważać przyzwoitość.
Z uśmiechem spojrzał na gościa Wacław, Sylwan na niego z gniewem, jakby na natręta, przywitali się zimno.
— Brat pański uczynił nam ten zaszczyt — ode-