Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/277

Ta strona została skorygowana.

o stolicy, z której wprost zjechać raczył; wspominający co chwila imiona magnatów, których się tytułów wyuczył w litografji na wizytowych kartach, oryginał nieoszacowany, próżniak, frant, wykpigrosz i głupiec, jakich rzadko.
Z nieporównaną naiwnością rozpowiadał wszystkim wogóle, że zjechał na prowincję dla obudzenia w niej życia. Środkiem ku temu było pismo jakieś, mające się gdzieś i kiedyś wydawać, a prenumerata na nie, narzucana w imię dobra literatury, uważała się za symptomat tego życia.
Pan Maurycy Hołobok (herbu tegoż nazwiska) wywodził się z bardzo jakiejś znacznej rodziny i niemało pysznił prozapją swoją, choć jego tatulo był ekonomem tylko. Dużo się podobno nakręcił po świecie, nim się zdecydował zostać literatem. Próbował różnego chleba: sprzedawał w sklepie, guwernerował, spekulował, aż nareszcie, że czytać umiał i pisał niewyraźnie, uczuł się usposobionym do literatury. Na literata, pytam się, czego dziś potrzeba? Umieć trochę czytać i jako tako gryzmolić, zresztą byle śmiałość, czoło, byle trochę odwagi porwać się wysoko, zaczepić, zaszumieć, zakrzyczeć, więcej nie wymagają. Usus te plura docebit.
Nie mogąc pisać, bo utworzyć nic nie był w stanie, nasz pseudoliterat postanowił tłumaczyć, kraść i cudze wydawać. Kilka próbek przekładów dokonanych bez znajomości języka, wydrukowanych niepotrzebnie, tak go już postawiły na nogach, że kazał odbić portret swój royal-folio w postaci głęboko zadumanego pracownika nad ksiąg stosem, z faksymilą i datą urodzenia. I poszedł dalej: począł prawić o swej misji literackiej, drukować lichoty, narzucać je wszystkim, marszczyć czoło i grać rolę wielkiego człowieka.
Zarozumiałość, posuniona do szaleństwa i obłąkania prawie, stanowiła cechę wybitną tego ciekawego typu. Dość było spojrzeć na niego, by się przekonać, jak wysoko się cenił: szedł z szacunkiem dla nóg swoich, zawsze zamyśleniem brzemienny, wiecznie pe-