Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/280

Ta strona została skorygowana.

usta, a Cesia pobladła, wzrok gniewny rzucając na Farureja; hrabina z energją obwinęła się szczelnie w mantylkę, jakby jej się zrobiło zimno.
— A! to spadek na mojego synowca, — wybąknął hrabia z wzruszeniem widocznem, ale udając obojętność — nie na nas!
I westchnął tylko.
— Synowca! — zawołał literat. — Któż to jest? gdzie mieszka? Nie mam szczęścia go znać.
Ale nikt odpowiedzieć nie śpieszył i kawaler nasz postrzegł, że tylko zazdrość przyniósł do tego domu i żale. Na Cesi najwidoczniejsze było wrażenie tej wieści, bo coraz oczki ogniste topiła w bladej Farureja twarzy, z wyrzutem i gniewem. Głuche, długie milczenie padło, jak ciężar niepodźwigniony, na wszystkich. Cielęcewicz tylko i literat mówili z sobą o swoich marzeniach; a pan Maurycy silnie go namawiał, ażeby rzucił myśli swe na papier, upewniając, że je zaraz wydrukuje. Cielęcewicz, wypłacając się, jak mógł, za to ochotne oświadczenie, z uniesieniem znowu kadził mniemanym teorjom sztuki i pomysłom literata, które Hołobok, żywcem z pism perjodycznych stolicy pożyczywszy, wykładał.
Oba podkadzali sobie wzajemnie z najczulszą troskliwością o dobór zapachów. Na nieszczęście brakło im słuchaczów, bo wszystkich gniótł ten niespodziany, bajeczny, amerykański spadek na Wacława!
— Szczęśliwy! — powtarzał hrabia z cytrynowym uśmiechem — szczęśliwy!
— O! teraz — szepnął Sylwan — ręczę, że porzuci Wulkę i pannę Franciszkę!
— Nie rozumiem, — przerwała Cesia — co to tak wielkiego... Spadło na niego, bardzo dobrze: niech się cieszy, niema co i mówić o tem.
Ale całe towarzystwo było sparaliżowane nowiną, a Farurej, widząc Cesię w okropnym, spazmatycznym, szczypiącym humorze, przymawiającą już jego tupetowi, dopytującą o adres pana Fattet, dentysty,