Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/285

Ta strona została skorygowana.

spojrzała w przyszłość; nawet Brzozosia się rozchmurzyła, oczy tylko ciągle dziwnie wytrzeszczając na nowego bogacza, jakby w nim zmiany szukała koniecznej. Rotmistrz był jakoś smutny, bo choć wierzył Wacławowi, milej mu było oddawać córkę ze znacznym posagiem, niż magnatowi dziś szlachciankę niemajętną dla niego.


W Denderowie zaraz po odjeździe gości wszyscy się rozpierzchli, nikt tam z rodziny nie potrzebował nikogo; hrabina poszła dumać o pełznącej swej piękności i o kimś jeszcze, Sylwan o swem przyszłem ożenieniu, hrabia gryzł się zazdrością, Cesia roiła, że Wacława siłą wspomnienia i potęgą swych wejrzeń pociągnie. Zresztą nikt nie myślał zwierzać się drugiemu, każdy dźwigał swój ciężar, zgięty i smutny. Nie było w nich serca, nie było w nich czucia.
Cierpieli wszyscy, cierpieli! Hrabia wyrzucał sobie swój występek jak głupstwo, miotał się, widząc stracone tysiączne korzyści, któreby mu była zapewniła cnota, łajał się i zżymał, ale po czasie, po czasie!
Sylwan i Cesia zarówno obiecywali sobie pociągnąć Wacława; ale po długim dość upływie czasu znaku życia nie dawszy, nagle dziś odezwać się nie było podobna; byłoby to odkryć rachubę, pokazać, że nie serce ciągnęło ku niemu. Oboje nadto byli zręczni, żeby tak począć sobie mieli; należało czekać, a oczekiwanie niecierpliwiło!... Cesia codzień bardziej brzydziła się Farurejem i chciała z nim zerwać stanowczo, obawiała się tylko...
Taki był stan umysłów mieszkańców Denderowa, gdy się Wacław niespodzianie tu zjawił... Sylwan i Cesia spojrzeli i rzekli w duchu:
— Sam leci w sidła, tem lepiej!
Wacław uznał przyzwoitem odwiedzić stryja, pewien zresztą będąc teraz najlepszego przyjęcia: przyjechał jednak po dawnemu bryczką i ubogim zaprzę-