Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/289

Ta strona została skorygowana.

znalazł zaraz i towarzyszkę do używania ich wspólnie?
Wymówiła to szydersko, złośliwie.
— Nie wiem, o czem pani mówi — zimno odparł Wacław.
— Jakto? Więc piękna Frania z Wulki jeszcze z panem nie jest zaręczona?
— Ze mną? panna Franciszka? ledwie się znamy — rzekł trochę zmieszany Wacław.
— Proszę! a tu takie plotki roznoszą — dodała Cesia. — Zawsze jednak broniłam pana i utrzymywałam, że to być nie może. Pan potrzebujesz kogoś, coby go zrozumiał, pojął, ocenił, — dodała z uczuciem i szybko dokończyła kapryśnie — komubyś mógł zagrać choć wlazł-kotka. A propos, nie zapomniałeś pan grać przez te czasy?
— Nie, ale fortepianu u siebie nie mam jeszcze.
— Wszakże można wziąć jeden z naszych — żywo zawołała Cesia.
— Dziękuję pani; z Żytkowa od Gr... jużem sobie tymczasem zapisał wiedeński, ten postawię dla gości, a Erarda u siebie przy łóżku.
— Jak pan swobodnie już tę swoją przyszłość nawet w drobnych szczegółach urządzasz! — z nieznacznem westchnieniem mówiła hrabianka.
— Sądzę, że nie mamy sobie do wyrzucenia i pani musisz marzyć podobnie, wszakże słowo już dane?
Cesia zarumieniła się.
— O! rok jeszcze cały mamy przed sobą, a rok to tak długi!
I nagle stała się sentymentalna; chciała go rozczulić, powąchała rezedy, położyła ją na stoliku tuż przed nim, niby dla poprawienia bransoletki, w istocie dlatego, by o niej zapomnieć i śledzić zdaleka, czy też nie zabierze jej Wacław. Ale on czytał dziś odczarowany w sercu i myśli wietrznicy i, choć go wdziękiem wspomnień młodości silnie pociągała, bronił się mężnie tej władzy, postanowiwszy nie poddawać.
Cesia wstała i poczęła chodzić po salonie.