Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

— Ale nie przerywajże mi, kochanie, ja nic nie myślę. Widziałam go w kościele, zdaje się, poczciwy człowiek i dobry, łagodny, miluchny, uśmiecha się i kłania do każdego. Potem ma matkę, anioła dobroci, dobrą a przedobrą kobiecinę, niezmiernie przywiązaną do męża i do dzieci. I ta jeszcze ma matkę, wielką panią, bardzo szanowną i poważną, co się zowie, matronę, znać jeszcze, że była dawniej piękna. Znałam ją w młodości, była za kasztelanem Maryckim i mieli niegdyś wielką fortunę. Trzeba wiedzieć, jak ją wszyscy honorują, jak przed nią padają. Oprócz naszego kawalera jest jeszcze córka, śliczna panienka, widujemy ją w kościele; musiałaś uważać, słuszna, poważna blondynka, czegoś niby smutna i dumna, ale jej z tem do twarzy. Mieszkają wszyscy w Denderowie; nieraz może, kochanie moje, jadąc z Wulki do Łasiniec, widzieć musiałaś nade drogą wielki pałac denderowski, w drzewach, w klombach nad stawem. Otóż to tam rezydencja ich pańska.
Frania ruszyła ramionami.
— Ale, moja Brzozosiu, ten twój kawaler, jak sama widzisz, miljonowy pan, hrabiątko; jemu się i nie śni o mnie, a ja...
— Ale mnie się śni i co się śni, to wyśni. Miljonowy czy nie, grafiątko czy książątko, co komu do tego; ja, co wiem, to wiem i kwita.
A widząc, że Frania niebardzo się broni poddawanej myśli, Brzozosia wyszła z pokoiku, zostawiając ją samą, poszła rozmawiać z Agatą i Horpyną, a dziewczę z myślami siadło marzyć w okienku. Wsparta na ręku Frania mimowolnie gnała dumą za pięknym chłopcem, który dla niej był tak grzeczny, może więcej niż grzeczny tylko; przypominała, co jej mówił, zastanawiała się nad tem, jak na nią patrzał, rozbierała przywitanie i pożegnanie i każde słowo, i każdy ruch jego. Wostatku pytała się smutniejsza, poglądając w okno: — Powróci on czy nie? Przyjedzie on znowu do Wulki? Zobaczę go ja, czy już nie zobaczę?
A coś jej mówiło w głębi duszy, że powróci, przy-