Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/292

Ta strona została skorygowana.

parę razy po salonie i znów wróciła, naprzód wzrokiem, potem cała.
Wzięła bukiet rezedy ze stolika, ponosiła go chwilkę, zbliżyła się do fortepianu i rzuciła go daleko na dekę, że się aż na ziemię stoczył. Wacław podniósł go i oddał jej z uśmiechem.
— Nie chcę go, — odparła Cesia — rzuciłam umyślnie; rezeda mnie nudzi: mdły zapach, kwiatek niepozorny. Nie rozumiem, dlaczego to sieją, dlaczego znoszą w ogrodzie i w salonie. A pan nie lubisz rezedy?
— Ja? — rzekł Wacław. — Lubiłem ją dawniej, dzisiaj...
— Dziś pan woli zapewne maki polne, asterki wiejskie i nogietki!! Cha, cha! — poczęła się śmiać do rozpuku, ale takim przymuszonym, nienaturalnym śmiechem.
— Być może.
Na tem zerwała się rozmowa, gdyż właśnie wpadł do salonu ścigający Wacława z Cielęcewiczem pan Maurycy Hołobok, który śpieszył, jak powiadał, wywrzeć swój wpływ na młodzieńca i objąć nad nim przewodnictwo moralne — na korzyść listy prenumeratorów Trzytygodnika i Dwumiesięcznika...
Przywitawszy się ze wszystkimi, literat pośpieszył odrekomendować się (wyraz nie mój, ale własny pana Maurycego) hrabiemu Wacławowi, do którego przylgnął zaraz ze szczególną zawziętością, wsiadłszy natychmiast na oklepane stołeczne nowinki muzykalne, których za lep użył, i mówiąc o Rubinim, o Pascie, o koncertach, o sztuce, o ocenieniu jej, o Thalbergu, o Liszcie, a dalej potrochu o sobie, prenumeracie i swojem piśmie...
Chodziło mu bardzo, żeby swem paplaniem wysokie o sobie dał wyobrażenie; opowiadał, jak pił z Lisztem, kiedy ze stolicy wyjeżdżał, jak za pan brat chodził z Rubinim, jak Henselt, pomimo swej dumy, bił czołem jego teorji muzykalnej i jemu, jak wzniosły obmyślał sztuki system filozoficzny; dalej nastąpiły ka-