przypochlebić, ukazać czemś wielkiem; ale i to mu się nie udawało, bo myśli prostych, jasnych i istotnie nowych Wacława pojąć nie był w stanie. Tego rodzaju ludziom błyskotki tylko i nowostki do serca, jasna prawda dla nich zbyt cicho i skromnie się pali.
Wszyscy byli utrudzeni Cielęcewiczem, który od godziny już głosił teorję swoją wśród salonu i rozszerzał jej granice poza najistotniejsze społeczeństwa warunki — gdy nowy gość przybył do towarzystwa.
Był to stary Kurdesz, wygolony świeżo, wyczupurzony, przy szabli, a pokony, kłaniający się i sypiący „grafem dobrodziejem“ i „ucałowaniem nóżek“, jak z worka. Na widok jego stary hrabia pobladł widocznie, był to bowiem dzień, w którym właśnie mógł zapowiedzieć odebranie kapitału i na to się zanosiło z przybycia. Przyjęto go naturalnie jako najpożądańszego sąsiada, przyjaciela.
Przestrach starego Dendery zwiększył się jeszcze, gdy Kurdesz po herbacie, schyliwszy się niemal do kolan gospodarzowi, poprosił go na chwilkę rozmowy w osobności. Żywo przystał na to hrabia, łudząc się wśród grożącego niebezpieczeństwa nadzieją niewczesną; w głowie jego mieszały się najdziksze pomysły, rozpaczał, to znowu roił nadzwyczajne jakieś posiłki; ale uśmiech zawiesiwszy na ustach, na czole spokój, okazując czułość i serdeczność niezmierną dla starca, poszedł z nic do sąsiedniego pokoju.
— Siadajże, siadaj, kochany stary mój sąsiedzie, — rzekł biorąc go wpół poufale — kto się tyle w życiu nadreptał, ma prawo odpocząć.
Na takie już słodycze zbierało się dłużnikowi i rotmistrz tylko się skłonił pokornie, pogładził siwego wąsa, ale nie widać było, żeby go to do zbytku dotknęło, i tak począł:
— Ja, hrabio, mam maleńką prośbeczkę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/294
Ta strona została skorygowana.