Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/295

Ta strona została skorygowana.

— Co każesz! co każesz, kochany, szanowny sąsiedzie!
— Nietajno JW. hrabiemu, — mówił rotmistrz — że mam córkę, którą dał Bóg do wzrostu dochować. Trafić się mogą ludzie, chciałbym ją zamąż wydać wprzód, nim oczy zamknę; potrzeba, żeby widziano, co ma i mieć może: ludzie jesteśmy, taki to zawsze coś znaczy. Pewnie to różnicy JW. panu nie zrobi, gdy mi kapitalik mój w terminie łaskawie wypłacić zechcesz...
— Z duszy, serca! — zawołał szybko hrabia, nie okazując najmniejszego zdziwienia ani zmieszania. — Najchętniej, bardzo dobrze, dziękuję ci bardzo, że mi tak wcześnie mówisz, bo przy moich wielkich spekulacjach mogłeś mnie schwytać nieprzygotowanego.
To mówiąc, hrabia łykał ślinkę, ale się nie schmurzył, choć sam nie wiedział, jak zapłaci.
— Bardzo będę wdzięczen, — rzekł Kurdesz — bom właśnie zatargował wioskę i ułożyłem już przedugodne punkta.
— A! cieszę się bardzo! Jeśli wolno wiedzieć, cóż to za wioska?
— To nie sekret, kupuję Ciemierniki.
— Ciemierniki! — rzekł, głowę wgórę podnosząc, hrabia — Ciemierniki, od Farycewiczów? A! wiem! ale tam podobno jest wilk!
Szlachcic, którego najłatwiej było nastraszyć, zapytał żywo:
— Jakto? jakiż wilk?
— A! proces z Bogolubami o sukcesję, której na Farycewiczach dochodzą; coś, zdaje mi się, nakształt 9 do 10 tysięcy rubli.
— To rzecz wiadoma.
— Życzę się jednak pilnować, — dodał hrabia, odchodząc i dłubiąc w zębach — przytem — rzekł — Ciemierniki to glinka, góry, lasu mało i zniszczony, wody nic; a poczemuż dusza?
— Po pięćdziesiąt dukatów; mniej nie było można, majątki bardzo wgórę poszły.