Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/296

Ta strona została skorygowana.

— To dosyć drogo, przytem na budowle, na forszusy dosyć będzie potrzeba.
— A! toć to wiemy, panie — rzekł, wzdychając, rotmistrz.
— Nie jest to zbyt korzystne kupno — począł powoli Dendera.
— Być może, ale to mi przyległe, a zresztą rzecz skończona.
— Skończona? No! to oczywiście pozostaje mi tylko powinszować i niema co już mówić o tem. Ale dziś zakupować majątek, przed ostatecznem zregulowaniem inwentarzy, jest to narażać się na wyraźną stratę: majątki spaść muszą.
— Bóg to wie, — powolnie rzekł szlachcic — Bóg to wie. Spadną zapewne, by więcej jeszcze pójść wgórę.
— A przytem — mówił ciągle formą rady przyjacielskiej hrabia — dla córki, dla przyszłego zięcia, kto wie, możeby kapitalik był pożądańszy.
To mówiąc, filuternie się uśmiechnął.
— A, a! powinienem panu powinszować córeczki, bo choć nie mam szczęścia jej znać, ale widzę, że to być musi i piękna i miła osóbka: wszak to i mojemu Sylwanowi tak głowę zawróciła, że mi spokoju nie dawał...
— Wielki to honor dla mojego domku, — odparł szlachcic z ukłonem — ale to zwyczajnie fantazja pańska...
— Zdaje mi się, że to coś więcej nad fantazję.
— Za niskie to progi dla syna hrabiego — mówił rotmistrz, przerywając rozmowę i sprowadzając ją na interes. — Więc mogę się spodziewać?
— A jakże, jakże! — wybuchnął hrabia głośniej. — Zapłacę ci, zapłacę ci w terminie, bądź spokojny! Ja nawet sam chciałem posłać cię spytać, panie Kurdesz kochany, czy tych pieniędzy potrzebować nie będziesz. Właśnie bowiem zbieram wszystkie moje kapitały, ściągam je i chcę w moich spekulacjach na przyszłość się ograniczyć. Konfiskata klucza Słom-