Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/299

Ta strona została skorygowana.

kto tak zdrowo i trafnie pojmował wszystko jak ona. Zdziwił się nieraz Wacław tej jasności sądu, której spodziewał się w niej, a przecież go zdumiewała. Zdawało się, że sercem i czuciem zgadywała wielkie prawdy, których wprzód czuła pragnienie i potrzebę. Zresztą jestli tak drogie to ukształcenie sztuczne, to wychowanie powierzchowne, którem błyszczą panienki nasze? Co Bóg raz posiał w duszy, jeśli się w piękny kwiat rozwinie, nie skrzywią pierwsze lata młodości, wieleż to braknąć ma człowiekowi, choćby nie miał poloru i nauki? Wolę wieśniaka z poczciwem sercem, z głową otwartą, niż półmędrka, co nie ma serca, a głowę ciasną, napchaną ogryzkami strupieszałej nauki.
Umysł Frani tem potężniejszy, że rozwinięty bez męki, swobodnie, samoistnie, potężny z natury, był przygotowany do przyjęcia wszelkiego pokarmu najłatwiej, najchciwiej: serce mu pomagało. Jakkolwiek w rzeczach umysłu odmawiają sercu udziału, ileż to razy ten zaparty pomocnik, do którego się nikt nie przyznaje, kryjomo głowę i rozum podpiera, jak tajemnicza, cudowna siła, której dróg nikt nie zbadał, chodu nie dopatrzył, której nikt w twarz nie widział! Serce ma udział wszędzie i po dziele dopiero poznasz, że tam się wmieszało.
Jednego ranku Wacław i Frania siedzieli w małej izdebce, ożywioną wiodąc z sobą rozmowę. Brzozosia odeszła była na chwilę z kluczykami, gdy młody człowiek wstał z miejsca trochę wzruszony, ale poważny, zbliżył się do rotmistrzówny i, biorąc ją za rękę, zapytał:
— Panno Franciszko, wszak pozwolisz mi powiedzieć sobie wielkie i ważne jedno słowo?
Domyśliło się dziewczę, spuściło oczy, umilkło.
— Milczenie, zezwolenie, — rzekł Wacław, zatrzymując rękę — nie potrzebuję mówić, coś mogła wyczytać z oczu moich i mowy: kocham cię, silnie, szczere, na wieki, powiedz, czy chcesz być moją?
Frania tak się zakłopotała swem szczęściem, choć