Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/301

Ta strona została skorygowana.

nie, z jakiem mnie do domu swojego przyjąłeś, jak syna, nie obawiając się dozwolić mi starać o serce i przywiązanie swej córki, tego anioła waszej szczęśliwej strzechy. Dziś przyszła chwila stanowcza: proszę cię o jej rękę, z jej zezwoleniem.
— Niech Bóg błogosławi, niech Bóg błogosławi — płacząc rzewnie i wyciągając ręce, zawołał rotmistrz. — Nie byłem ślepy, widziałem dawno, żeście się sobie podobali. Wola Boża, dla mnie starego wielkie to błogosławieństwo i nagroda... Ja cię kocham, Wacławie, jak syna, ale... — tu się zastanowił. — Wszędzie jest jakieś „ale“, mój drogi chłopcze — kończył z westchnieniem stary. — Pomyśl, o pomyśl dobrze nad tem, co czynisz: młody, bardzo młody; pierwsze uczucie, może przypadkowe, masz za wieczne, a to dla ciebie dziś podobno niestosowna partja. Choć Bogu dzięki, szlachectwo nasze ledwie nie od wielu lepsze, choć imię uczciwe, choć i grosz się znajdzie; ale moja droga Frania prosta wiejska dzieweczką, a tyś hrabia, tyś miljonowy, ciebie inny świat pociągnąć musi.
— Mnie?
— Posłuchaj, proszę, są to uwagi starej głowy, a otwartego dla was serca. Musisz się zbliżyć do swoich, a cóż ona tam pocznie? Chcesz, żeby jej urągali, by się wiecznie paliła wstydem, nie znając ani obyczajów waszych, ani świata, ani mowy, ani języka.
— Ale, ojcze kochany, jakiegoż towarzystwa Frania nie będzie ozdobą?
— Towarzystwa wedle Boga — rzekł szlachcic — to prawda, ale wedle świata, to rzecz inna; tam większy grzech nie umieć się ukłonić, niż bliźniego skrzywdzić; straszniejszy występek nie paplać po francusku, niż przysięgę złamać. Przebaczają wszystko, prócz drobnostek, w które obwijają się, jak jedwabnik w nici swoje. W tamtym świecie Frania będzie obca.