Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/302

Ta strona została skorygowana.

— Ale ja tego świata chętnie dla niej się wyrzeknę — zawołał Wacław.
— Słuchaj i czekaj, — przerwał Kurdesz — dziś dobrze ci tak mówić, ale co będzie potem?
— Miałżebyś mi nie wierzyć, rotmistrzu?
— Owszem i kocham cię, i wierzę ci, ale mojej drogiej Frani nie chciałbym dać tam, gdzie będzie niższą; ciężko mi na sercu, że ty ją bierzesz bogaty, możny... pan imieniem i rzeczą...
— Wolałżebyś mnie widzieć sierotą Wacławem?
— Nie kryję, że tobym wołał; miljony nie są rzeczą zbyt specjalną. Kto ma czysty, mierny mająteczek, a serce poczciwe, a głowę niezawróconą, temu te skarby są raczej kłopotem niż rozkoszą: pociągną go w świat fałszu, komedji, kuglarstwa i zepsucia.
— Ale, mój kochany rotmistrzu, ja mówiłem i powtarzam, że tego świata nie chcę!
— Nie znając go, — przerwał Kurdesz — nie sztuka! Chcę właśnie, żebyś go poznał lepiej i wyrzekł się, wiedząc, co tracisz: to to licho złe, ale powabne. Chcę, żebyś przyszedł do mnie, prosząc o Franię, pewien, że tam cię nic nie znęci...
Wacław i Frania spojrzeli na siebie niespokojni.
— Takie moje pragnienie, myśl moja, rozkaz wreszcie, jeśli tu rozkazu potrzeba. Niech Wacław rok przynajmniej pożyje w tym świecie, wypróbuje swojego przywiązania, a potem chętnie was i radośnie połączę.
— Rok! rotmistrzu kochany, to wiek!
— Chwila, kochany Wacławie, jeden zasiew, jedno żniwo. Tymczasem i ja się do weseliska przybiorę; a jeśli wam tak smutno rozstać się na rok, chcecie, to się zaręczycie. Zresztą Wacław u nas bywać będzie i widywać się możecie; tylkobym chciał, żebyś się trochę w świat puścił.
Zamilkli młodzi smutnie. Rotmistrz, czując, że ich strapił, a nie mogąc od swego ustąpić, począł się prawie wymawiać i nieledwie ich przepraszać.
— Pozwólcie — rzekł — na tę fantazję starego,