Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/307

Ta strona została skorygowana.


Jedną ze scen najciekawszych wielkiej komedji życia jest komedja ożenienia: na ile to sposobów odegrywa się ona, jak różnie poczyna i kończy, z jak dziwną rozwija rozmaitością, jak niespodziewanym zamyka epilogiem! Zdaje się, że do sądzenia o stanie społecznym dosyć jest termometru małżeństw; statystyka ożenień daje najlepsze wyobrażenie o stopniu moralności klasy narodu. Rozumiem chłopka, który spytać serca nie ma czasu, który potrzebuje robotnicy, żony, matki, dwojga rąk silnych do zamieszania powszedniego chleba i żeni się z pierwszą, jaką spotka na ulicy; ale nie pojmuję w dostatniejszych i cywilizowańszych klasach monstrualnych połączeń, którym interes tylko i pieniądz dają błogosławieństwo. Jeżeli kiedy, to dziś rachuba tak dalece przewodniczy większości związków, że na dziesięć, nie wiem, czy jedno od niej wolne, a sześć pewnie najbezwstydniej jest przedajnych. Jest to poprostu targ, w którym się sprzedaje wszystko: młodość, tytuł, piękność, stosunki, fortuna, wychowanie, talenta, w oczach całego świata i bez najmniejszego sromu. Znaleźli się nawet moraliści i dwóch już ich naliczyć możemy, którzy dowodzą, że w małżeństwie najniepotrzebniejszą i szkodliwą nawet przyprawą jest miłość, że bez niej nietylko się obejść potrzeba i godzi, ale że tego wymagają prawa moralności! Dosyć jest, według nich, by starsi wyrzekli: para dobrana, a para dobrana będzie. Dla tych panów serce nie istnieje, uczucie jest jakąś