Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/314

Ta strona została skorygowana.

bówną, w początku Cesia rzuciła nań była okiem i rachubą, ale Sylwan dał do zrozumienia jej i matce, że starania o to na nicby się nie przydały. Zapomniano więc o hrabi i on widać Denderowa zapomnieć musiał, bo od bardzo dawna znajomych swych nie odwiedził.
Oba powozy prawie jednocześnie zatoczyły się przed oficynę i dwaj młodzi ludzie zbliżyli się do hrabiego i Sylwana, stojących w ganku i rozporządzających ostatkami wyboru w drogę.
Wacław, który kilkaset dukatów na tę podróż dopożyczył, ażeby potrzebnego tysiąca dopełnić, miał prawo brata pobłogosławić, a zawsze grzeczny, sam przyjechał, bo nie chciał rozstać się bez pożegnania; był zaś pewien, że Sylwan, raz schwyciwszy pieniądze, już do Palnika nie wstąpi.
Niespodziewani ci goście na chwilę zachmurzyli Sylwana, któremu pilno już było z gniazda na skrzydłach nadziei wylecieć; ale musiał się uśmiechnąć do Wacława, którego mógł znowu potrzebować i do hrabiego Walskiego, bo z nim stosunki utrzymać należało. Wszyscy więc, wesoło gwarząc, weszli do apartamentu starego hrabiego, który, do pałacu po śniadanie posławszy, zabierał się przed Walskim odegrywać swą wiekuistą komedję wielkiego państwa.
— Dokądże to się Sylwan wybiera? — zapytał hrabia. — Bo widzę, że nielada obmyślił wyprawę i coś to na długą podróż zakrawa.
— Nic nie wiem — odparł stary Dendera. — Kaprys młodzieńczy i bujna fantazja wypędzają go z rodzicielskiego domu; chce się użyć świata, pohulać, pójść pomiędzy ludzi i sypnąć trochę pieniędzy. Nic nie mam przeciwko temu, il faut que jeunesse se passe; sam byłem młody... Dom później lepiej zasmakuje!
— Zagranicę jedziesz? — zapytał Walski Sylwana.
— Nie, o paszport trudno; do Warszawy tylko, na zimę, może na dłużej, jeśli mi się podoba. Mnóstwo tam Wołyniaków, Ukraińców, Podolaków osia-