z Wacławem; jednakże hrabia miał czas jeszcze szepnąć Sylwanowi:
— Bądź ostrożny!... Mniej rozumu, więcej użyj serca do tej sprawy... Życzę ci szczęścia...
— Bądź spokojny, dam sobie radę — odpowiedział Sylwan.
— No, hrabio, — przerwał Zygmunt-August — konie twoje gotowe. Każ je odprząc lub ruszaj. Wolałbym, żebyś jeszcze dzień jaki nam darował!
Okazywanie czułości dzieciom wchodziło w plan Dendery: przy ludziach chciał być ojcem troskliwym, namiętne więc do nich przywiązanie okazywał wobec świata.
— Zostań, zostań — rzekł, nagląc Sylwana, który dosyć chłodno przyjmował te oznaki serca, wiedząc, ile w nich było prawdy. — No! dzionek mnie i matce daruj jeszcze, proszę cię!
— Jeżeli moje przybycie ma Sylwanowi mieszać szyki, — zawołał Walski — ja i tak dziś jechać muszę; nie warto, żeby się dla mnie wstrzymywał. Wstąpiłem, nie chcąc ominąć Denderowa, ale pilny mam interes i za godzinę wyruszę.
— I ty, hrabio, i Sylwan zostaniecie! — rzekł stary Dendera, choć w istocie nie myślał ich zatrzymywać — ot tak! dla mnie!
— Ja muszę pośpieszać, bo mam dzień wyznaczony — kłaniając się, odrzekł hrabia.
— A ja — dodał Sylwan — żeby nie przedłużać rozczuleń i pożegnań, także jadę.
— Toście panowie oba niegrzeczni! — odezwał się stary Dendera. — Ale butelkę węgrzyna strzemiennego wysuszym? — zapytał z uśmiechem i znaczącem przymrużeniem oka.
Nikt nie był od tego i kamerdyner wniósł zaraz na tacy zapleśniałą butelkę węgrzyna, który tak był fabrykowany, jak uśmiechy i łzy denderowskie.
Żydek z bliskiego miasteczka robił te stare wina co roku: a był to artysta w swoim rodzaju. Rozmaitych ingredjencyj mieszaniną lada lurze nadawał
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/324
Ta strona została skorygowana.