Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/329

Ta strona została skorygowana.

Zygmunt-August rozśmiał się szczerze i na całe gardło, a w tym śmiechu tyle było złośliwości, że pani hrabina w pierwszej chwili porwała się z krzesła. Rozmyśliwszy się jednak i przybrawszy minę męczennicy cierpliwej, usiadła znowu.
Chére Eugénie, — począł, spocząwszy, Dendera z miną poważniejszą — powiem ci szczerze, że na wszelki wypadek Wacław nam potrzebny: nie zawadzajmy im wcale, bądźmy ślepi... ot, o co cię prosić miałem. Cesia wie, co robi, i poprowadzi to do dobrego końca.
— Nie przeszkadzam nikomu, — szepnęła hrabina — nawykłam nie być panią w domu, nawet względem moich dzieci...
— Dajmy pokój wymówkom, za dalekoby to nas naprowadziło! — surowiej rzekł Dendera. — Widzę, że się na zasady zgadzamy, pomimo tego co się pani mówić podoba, więc jej dłużej utrudzać nie będę...
To mówiąc, skłonił się z przesadnem i szyderskiem uszanowaniem i pocichu wysunął się z pokoju. Hrabina po odejściu jego podniosła głowę, chmurnem okiem, z zagryzionemi usty popatrzyła na drzwi i chustkę, którą trzymała w ręku, cisnęła o podłogę, wstrząsając się cała...
— Niewolnica! niewolnica! — wymówiła pocichu. — A! to straszne... Całe życie tak przetrwać i nigdy swobodną nie odetchnąć piersią... Są istoty fatalnie na łup cierpieniu przeznaczone...
My wróćmy do salonu, do Cesi i Wacława, którzy naprzód przy otwartym fortepianie długo rozmawiali, powtarzając prawie ranne w oranżeryjce spory; potem, korzystając z pogody jesiennej, przez otwarte drzwi wysunęli się do ogrodu.
Dzień był piękny, ale chłodnawy; mnóstwo liści, otrząśnionych z drzew mrozem i wiatrem dni poprzedzających, trupem leżało pod nogami; w atmosferze, w powietrzu, w otaczającym pejzażu rozlegało się coś dziwnie smutnego, mimowolnie ściskającego duszę. Wacław zamyślony stąpał obok kuzyn-